Forum: Depresja
Temat: Czy jest sens się leczyć? (5)
- http://www.psychiatria.pl/forum/czy-jest-sens-sie-leczyc/watek/1187169/1.html#p1187169http://www.psychiatria.pl/forum/czy-jest-sens-sie-leczyc/watek/1187169/1.html Czy jest sens się leczyć? Gość
Na początek krótkie wprowadzenie:
Piszę to, ponieważ nie byłbym w stanie wszystkiego powiedzieć psychiatrze/psychologowi tak dokładnie i w przemyślany sposób, jak zrobię to pisząc na spokojnie, anonimowo, przed komputerem. To będzie długi artykuł, mam nadzieję, że ktokolwiek kto jest w stanie mi doradzić cokolwiek znajdzie chęci by przeczytać moje wypociny.
No to jedziemy:
Mając coś w przedziale 10-12 lat pierwszy raz powiedziałem, że nie chcę żyć.
Niejednokrotnie zostałem wówczas wyśmiany, spławiony przez rodziców "co on sobie teraz ubzdurał". No cóż, byłem nic nierozumiejącym dzieckiem, uznałem że to ja jestem beznadziejny, za słaby, leniwy i muszę się dostosować. Wtedy zaczęło się moje udawanie, tłumienie wszystkich emocji w sobie, jestem w tym mistrzem ale przecież tak się nie da żyć. No i zacząłem szukać ulgi. Jak się można domyślić do akcji wkroczyły papierosy i alkohol, między 13 a 14 rokiem życia upijałem się częściej niż kiedykolwiek w późniejszych latach. W podstawówce/gimnazjum zawsze byłem klasowym numerem jeden - najzdolniejszy uczeń, chwalony przez kadrę, niebywale spokojny, cichy, wycofany. Dopiero między 14 a 15l. będąc pod wpływem tego całego "okresu buntu" coś we mnie pękło, w dzienniku ocen obok rzędu piątek pojawiły się same pały. Pamiętam, że było to kilka tygodni przed feriami zimowymi, w które planowałem popełnić samobójstwo więc było mi wszystko jedno jakie dostawałem oceny. Po raz kolejny moje cierpienie, tortury jakich na co dzień doznawałem i ich wybuch na zewnątrz został stłumiony. Nauczycielka wezwała rodziców do szkoły zaczęła wypytywać co sie ze mną dzieje, krytykować że zauważyła na portalu społecznościowym moje zdjęcie z butelką piwa w ręce. Byłem na skraju wyczerpania, odpowiadałem bzdurnymi formułkami, myślałem tylko o zaplanowanym końcu żywota. Pod koniec ferii oczywiście stchórzyłem, mam tylko bliznę na ręce do teraz ale nikt się o tym nie dowiedział. W tamtym okresie wyszło na jaw, że są dni w których wypijałem więcej alkoholu niż mój ojciec alkoholik. Matka zrobiła mi o to jazdę, wpoiła do głowy że wszystkie złe stany emocjonalne na jakie się skarżę to wina tego że piję. Przystopowałem, piłem rzadko, pogodziłem się z tą beznadzieją.. ale nie na długo bo tak sie nie da żyć. Przez to wszystko przeplatały się też rozterki egzystencjalne związane z Bogiem (okresy ateizmu) ale nie tylko. Stwierdziłem, że życie jest takie jak ja je czuje, i wszyscy inni też tak mają ale żyją uśpieni, nie widzą tego co ja i musze im pomóc. Chciałem się uczyć, studiować tylko po to żeby potrafić zorganizować wielkie bum. Koniec tej planety, żeby oszczędzić cierpienia wszystkim ludziom którzy nie zdają sobie sprawy że żyją z przymusu, że tylko im sie wydaje że chcą żyć bo to mechanizm obronny, instynkt przetrwania. 16 - lat, początek liceum, znalazłem swoją pierwszą dziewczynę, równie zepsutą jak ja. Ten związek był nienormalny i krótki, ale zostawił po sobie spustoszenie. Znowu chciałem się zabić, podchodziłem do tego dużo poważniej niż poprzednio. I wtedy pojawiła się marihuana. Miałem kolegów którzy ją palili, ja zawsze odmawiałem kierowany propagandą na temat narkotyków, ale będąc o krok od samobójstwa stwierdziłem - nie zaszkodzi spróbować, nie mam nic do stracenia. Biorąc pierwszego bucha doskonale wiedziałem, że prawdopodobnie właśnie wszedłem w uzależnienie, że jeśli będę dalej żył to będę na to wydawał pieniądze i skupiał swoje życie wokół tego. Razem z upływem kilku pierwszych hajów po marihuanie zaczął się nowy rozdział w moim życiu. Pierwszy raz poczułem się "normalnie", odzyskałem nadzieję na cokolwiek, wczesniej nie miałem pojęcia że można sie czuć inaczej. Alkohol stał się dla mnie przeżytkiem, totalnym gównem. Mogłem poprawiać swój nastrój niepostrzeżenie, bez skutków ubocznych typu wymiotowanie pokryjomu przez okno, kac. Zakochałem się w marihuanie, czułem że mam po co żyć, że nie jest dobrze ale jest o niebo lepiej i jakoś jeszcze pociągnę. Nieco ponad pół roku minęło i paliłem codziennie, non stop. Chodziłem do pracy żeby mieć pieniądze, albo sadziłem swoje krzaki. Żyłem sobie w toksycznym związku z trawą. Życie nadal było dla mnie idiotyzmem, ale czułem że unoszę się niejako ponad to. Odnalazłem nowe aspiracje, zacząłem słuchać psychodelicznej muzyki typu wcześniejsze albumy floydów, zakochałem się w tej kategorii sztuki. Zacząłem inaczej postrzegać świat. Odkryły się przede mną nowe horyzonty które sprawiły że życie w ogóle zaczęło mnie w jakiś sposób ciekawić. Ale jak się można domyślic z biegiem czasu trawa przestała na mnie działać tak jak kiedyś. Stała się czymś w stylu papierosów. Przyzwyczajeniem, podstawowym składnikiem nie radzącym sobie z moją depresją która trwa nieprzerwanie od 7-8 lat. I tutaj właściwie pojawia się teraźniejszość. To co teraz napiszę, może byc momentami niespójne bo nie da się słowami dobrze wyrazić tego co czuję. Mam 20 lat, mój ojciec od 2 lat już nie pije i w domu niczego nie brakuje, wszystko jest w porządku. Skończyłem liceum, bardzo dobrze zdałem maturę, studiuję. Mam kochaną dziewczynę, nie mam kompleksów. Każdego ranka budzę się przerażony że znowu się obudziłem. Przynajmniej 3 razy w ciągu dnia powstrzymuje płacz i myślę jak ze sobą skończyć. Palę marihuanę już 4 lata można powiedzieć że codziennie, lecz były przerwy w tym najdłuższa 3 miesięczna kiedy chodziłem na terapię, zaniepokojony możliwością spieprzenia matury przez zespół amotywacyjny, brak energii, pogorszoną koncentracje. *** Chociaż żyję na tej planecie, nie mam schizofrenii, w miarę normalnie koegzystuje z innymi ludźmi, to jestem wystrzelony na orbitę. Mój mózg przetwarza ogrom refleksji, domniemań tego co będzie po śmierci. Czy życie tutaj jest etapem, drabiną, a może piekłem. Jedno jest pewne - nie traktuję życia poważnie. Nie chcę w przyszłości zakładać rodziny i robić dzieci, czyli bezbronne istoty porzucone na pastwę tego świata, bo życie to najgorsze co mnie w życiu spotkało. Nie obchodzi mnie ustatkowanie, dobra praca. Nie ma żadnej drogi w której mogłbym się spełnić, gardzę tym. Nienawidzę wszystkich ludzi za to że na siłę dążą do przetrwania gatunku. Tak postępują zwierzęta. Jeśli chodzi o kwestie religijne bo może kogoś czytającego mogłoby to interesować - wierzę w Boga.. a raczej w coś. Coś więcej niż prawa fizyki bo w każdej klatce czwartego wymiaru każdy z nas doświadcza nieskończony dowód, że ten świat praktycznie nie istnieje i można go dowolnie formować a wytłumaczenie, że emocje, zmysły powstają na bazie praw fizyki/chemii w mózgu jest żadnym wytłumaczeniem. Dla nas jedynym źródłem istnienia świata jest percepcja. Jedynym sensem życia jest serotonina i dopamina. Widzę wszystko w czynnikach pierwszych i nie mogę doczekać się a) kolejnego zupełnie innego życia na innym świecie b) chociażby pieprzonego niebytu który jest stukroć lepszy od doczesnego bytu. Samobójstwo byłoby dla mnie o wiele łatwiejsze gdyby nie mętlik jaki został zaszczepiony w moją głowę przez chrześcijaństwo. Zawsze istnieje promil szansy, że może jednak ksiądz z ambony ma rację i tracąc życie właśnie w ten a nie inny sposób trafię do "piekła", a już trochę za późno żeby przejść na islam i za samobójstwo być jeszcze chwalonym. Brzmi absurdalnie ale wszystkiego można się spodziewać nie mając realnego punktu odniesienia. Generalnie jestem człowiekiem, ale nie czuję sie nim. Uważam że jestem uwięziony w tym ciele. Mam kosmicznie radykalne poglądy które dynamicznie sie zmieniają ale orbitują mniej więcej wokół tego samego "anarchicznego" jądra. Czasami jestem zaniepokojony, że może wszystko sobie to wymysliłem, że jestem kolejnym zbuntowanym żałosnym gówniarzem. Tylko, że ja nie buntuję się przeciw prawu, ustrojowi, władzom, policji, nauczycielom i nie chcę zmieniać tego świata. Ja buntuje sie przeciwko życiu. Nikt nie dał mi wyboru czy chcę się urodzić czy nie a w dodatku możliwość odejścia jest kwestionowana i niezalecana przez otoczenie. Bardzo ciężko mi o tym pisać bo są we mnie dwa tryby - jeden przeznaczony do życia tutaj, udający normalność, odnoszący się do ogólnie przyjętych zasad moralnych i społecznościowych, a drugi właśnie ten anarchiczny. Ciężko pisać mi do ludzi o swoich nieludzkich poglądach używając ludzkiego mówcy zewnętrznego. Sam czytając to co piszę zastanawiam się czy to ma jakikolwiek sens.
Zdaję sobie sprawę z tego, że większość mojego obecnego bólu to skutki nadużywania substancji psychoaktywnych. Wynika z tego, że pierwszym krokiem jaki powinienem podjąć jest leczenie uzależnień, a następnie terapia np. DDA. No i myślę, że bez leków się nie obędzie. Z resztą już je brałem, ale nie byłem zadowolony. Jedyny lek, który w czymś mi pomógł to Setinin (kwetiapina), rozgromił moją wielomiesięczną bezsenność, niedawno go odstawiłem zasypiam juz normalnie.
Wygląda na to, że dużo pracy przede mną. A jaki jest cel? Celem moich wyrzeczeń, większego cierpienia niż zazwyczaj, poniżania się uczęszczaniem na terapie jest UWAGA - normalniejsze życie, dołączenie do szarej masy którą gardzę. Życie w ludzkim ciele którym brzydzę się z samej definicji. Czy w ogóle jest sens podejmować leczenie? Uważam, że nie ma. W dodatku jedynym człowiekiem który może mnie zrozumieć jestem ja sam. Od samobójstwa powstrzymuje mnie fakt, że nie doznałem jeszcze nigdy efektów LSD lub psylocybiny. To moja jedyna nadzieja, że wnikając w głąb siebie zrozumiem co jest nie tak. Czy na prawdę nie chcę żyć i zostałem do tego stworzony, wybryk genetyki, nieudany kwiat kosmosu. Czy może to wszystko to ćpuńskie chrzanienie, obrona przed rzeczywistością. A może dostrzegłbym wtedy jakiś fundamentalny element całej układanki? I znowu ta ironia w tle, kiedy piszę "wnikając w głąb siebie zrozumiem co jest nie tak" jednocześnie swoją drugą nieludzką osobowością uważam, że wszystko jest na swoim miejscu i jestem oświecony, nie powinienem tracić czasu na to pieprzenie tylko chwytać za linę i pędzić tam gdzie moje miejsce.
Jednak rzeczywistość jest jaka jest. Jestem zmuszony walczyć o życie którego nie chcę, edukować się, pracować, jeść, oddychać.. robić kupę i tak dalej : ) Brakuje mi odwagi na dany moment, jeszcze tego nie zrobię. Myśl o samobójstwie jest póki co utopią. Pocieszeniem w ciągu dnia. Chociaż jest ze mną tragicznie, to nie jest beznadziejnie do końca. Moja depresja bywa okresowa. Są momenty w których czuje się dobrze, ale to nie jest normalne "czucie się dobrze", bo cały czas siedzi we mnie świadomość że to wszystko i tak wróci. O co tu do cholery chodzi? Czy można pogodzić mój światopogląd z normalnym życiem? Czy można leczyć depresję jednocześnie uważając że świat nie powinien być?
Ostatnią rzeczą, którą chciałbym robić jest wkładanie kolejnego wysiłku w ten syf który jest moim życiem. Nawet nie wiem po co to piszę i o co chciałem zapytać, ale proszę o jakiś komentarz. Jak Ty drogi czytelniku widzisz to wszystko? - http://www.psychiatria.pl/forum/czy-jest-sens-sie-leczyc/watek/1187169/1.html#p1187179http://www.psychiatria.pl/forum/czy-jest-sens-sie-leczyc/watek/1187169/1.html Czy jest sens się leczyć? GośćZalogowani użytkownicy mają możliwość budowania własnego statusu na forach grupy Medforum.
Po napisaniu odpowiedniej ilości postów przy avatarze pojawi się odpowiedni status.- Początkujący/ca - mniej niż 100 postów
- Wtajemniczony/na - pomiędzy 101 a 300 postów
- Forumowicz/ka - pomiędzy 301 a 1200 postów
- Komentator/ka - pomiędzy 1201 a 3600 postów
- Lider/ka opinii - pomiędzy 3601 a 6000 postów
- VIP - więcej niż 6001 postów
pogarda dla ludzi nie jest niczym chwalebnym......ty tez do tej masy należysz.....jeżeli naprawdę chcesz z tego wyjść musisz zrobić jakiś krok wybór należny do ciebie..a na marginesie...czym dalej od źródła życia tym większy dołek
Ostatnia edycja: - http://www.psychiatria.pl/forum/czy-jest-sens-sie-leczyc/watek/1187169/1.html#p1187286http://www.psychiatria.pl/forum/czy-jest-sens-sie-leczyc/watek/1187169/1.html Czy jest sens się leczyć? Gość
Chyba źle się wyraziłem, już prostuje: pogardę mam jako tako ogólną dla ludzkości. Każdy z nas jest biedny na swój sposób więc również nie obnoszę się jakimś mesjanizmem. Nie mam wrogów, nie nienawidze nikogo z osobna. Gardzę tym stanem rzeczy. Że nikt nie chce zrobić z tym nieszczęsnym padołem porządku.
"czym dalej od źródła życia tym większy dołek"
Przykro mi, ale nie zgodzę się z tym stwierdzeniem. Jedynym niezaprzeczalnym powodem "dołka" jest życie. Gdybym nie żył, czy wówczas mogłoby istnieć dla mnie coś takiego jak dołek? - http://www.psychiatria.pl/forum/czy-jest-sens-sie-leczyc/watek/1187169/1.html#p1187407http://www.psychiatria.pl/forum/czy-jest-sens-sie-leczyc/watek/1187169/1.html Czy jest sens się leczyć? GośćZalogowani użytkownicy mają możliwość budowania własnego statusu na forach grupy Medforum.
Po napisaniu odpowiedniej ilości postów przy avatarze pojawi się odpowiedni status.- Początkujący/ca - mniej niż 100 postów
- Wtajemniczony/na - pomiędzy 101 a 300 postów
- Forumowicz/ka - pomiędzy 301 a 1200 postów
- Komentator/ka - pomiędzy 1201 a 3600 postów
- Lider/ka opinii - pomiędzy 3601 a 6000 postów
- VIP - więcej niż 6001 postów
posłuchaj poczytaj sobie książkę o zabójczych emocjach....i czym mózg karmisz tak masz....jeżeli wmawiasz sobie ze wszyscy są na przykład źli to ty ich tak będziesz odbierał....i tylko szukał miejsca gdzie się potkną żeby potwierdzić twoje wybacz głupie myślenie..a jak wmawiasz sobie ze to ludzie muszą zrobić porządek na świecie.....to znaczy ja jestem jak idealny.....święty najwietrzniej........to pochodź z głupoty inaczej pycha. a.ty albo akceptuj to co jest...i to ty próbuj się zmieniać.......a nie wszyscy muszą się do ciebie dostosował..tylko ty do świata............wiesz co to jest szczęście..........to radość z bycia dobrym.......dokładnie to.....wszyscy muszą się zmienić.................... twoje życzenie ....................toć to jakiś nowy wymysł...zobacz zwierzęta szybko przystosowują się do nowych warunków.......albo padają tak samo ludzie.....a ty masz problem wszyscy muszą się zmienić a ty...............życie leży w twoich rekach........jak się pościele tak się wyspie.......chcesz się nakręcać złymi emocjami.....to stan w zawody z chomikiem on tez w pada w kolko kreci...ty będziesz robił to samo......dokładnie...........przypatrz się tobie z boku czyli stan w prawdzie przed sobą samym...co jest ...w twoim życiu zgnilizna to odrzuć..weź leczenie....i zacznij się leczyć...
Ostatnia edycja: - http://www.psychiatria.pl/forum/czy-jest-sens-sie-leczyc/watek/1187169/1.html#p1187439http://www.psychiatria.pl/forum/czy-jest-sens-sie-leczyc/watek/1187169/1.html Czy jest sens się leczyć? Gość
Dziękuję, poczytam przy najbliższej okazji.
Masz rację, zauważyłem że lubię się tymi negatywnymi emocjami nakręcać. To mój żywioł. Ten przykład z postrzeganiem ludzi jako złych.. oczywiście, że w swoich racjach szukam tych potknięć, ale szukam też kontrargumentów, po to mam kolektywny umysł. Zauważ że to działa w drugą stronę. Jeśli będę sobie wmawiał, że świat to dobre miejsce [...]. To zdecydowanie wygodniejsze preferencje, tylko czy wtedy przypadkiem nie minę się z prawdą? Co widzę gdy patrzę na siebie z boku? Człowieka, który nie działa instynktownie i bezmyślnie. Który podczas wyścigu szczurów zatrzymał się, otrząsnął ze snu i zadaje pytanie: Po co? Dlaczego wszystko tak gładko i bezkrytycznie przyjmujesz i się dostosowujesz? Jest Ci dobrze panie kowalski? W porządku, cieszę się żyj sobie. Ale dlaczego z definicji twoim celem jest dajmy na to spłodzenie potomstwa, kiedy nie masz ŻADNEJ gwarancji, że Twoje dziecko nie będzie np. takim MNĄ który żałuje że sie urodził. W kościele mówi się, że np in-vitro jest ingerencją w ludzkie życie i powinno być zakazane. Przecież samo rozmnażanie się jest ingerencją w życie i powinno być grzechem. Za kogo się uważasz, jeśli za naturalne wydaje ci się tworzenie czujących istot. Ludzie dobrzy i źli nawzajem równoważą te dwie przeciwstawne "energie", bo są ich jedynym źródłem, generujemy następne pokolenia i tak to się toczy, sztuka dla sztuki, ciągnijmy to dalej, to jest dopiero chomik na bieżni.
A tak na poważnie to nie popadajmy w skrajności. Nie ma czegoś takiego jak dobro i zło, to tylko etykiety wymyślone przez naszych poprzedników. A szczęście to serotonina i dopamina, które można uzyskać w przeróżny sposób, na przykład poprzez skomplikowane procesy myślowe kroczące przez wykreowaną przez siebie iluzję i cieszenie się z udanego równania etykieta ja (ego) = etykieta "dobry", albo poprzez przywalenie heroiny w żyłe.
Czy dobrze rozumiem danula55, to jest Twoją odpowiedzią: masz życie w swoich rękach, wybierz wygodną iluzję i przymknij oko na jej zaprzeczenia albo męcz się dalej? - GośćZaloguj się , aby dodać odpowiedź
- Mam dość takiego życia!
Hej wszystkim. Rzadko bywa, kiedy mówię komuś o sobie lub o swoich problemach,...
Forum: Depresja - Kocham żonatego
Nie wiem jak sobie z tym poradzić... Zakochałam się w żonatym facecie, z...
Forum: Depresja - Antydepresanty a ból fizyczny
Witam, Jakiś czas temu psychiatra zdiagnozowała u mnie depresję z delikatnym...
Forum: Depresja
- Tematy:
- depresja
- emocje
- napęd
- zaburznia nastroju
- nerwica