Forum: Zaburzenia afektywne dwubiegunowe - ChAD
Temat: Czy może być gorzej? (13)
- https://www.psychiatria.pl/forum/czy-moze-byc-gorzej/watek/1249931/1.html#p1249931https://www.psychiatria.pl/forum/czy-moze-byc-gorzej/watek/1249931/1.html Czy może być gorzej?
Witajcie.
Postanowiłam podzielić się swoją historią, ponieważ narozrabiałam tak bardzo, że chyba tylko Święci mogą mi pomóc...
Jestem córką alkoholików. Wyrosłam w takich warunkach, że jak teraz myślę o tym co przeżyłam, to włos mi się jeży na głowie i dziwię się, że udało mi się przeżyć.
Moja mama zapiła się na śmierć, mój młodszy brat również. Osierocił dwoje malutkich dzieci. Młodsza siostra na swoich facetów wybiera zawsze alkoholików. Tato doprowadził się do stanu nędzy i rozpaczy, powoli zbieram na kolejny pogrzeb.
Jestem najstarsza z trójki rodzeństwa, to ja ich wychowałam, karmiłam, odrabiałam z nimi lekcje. Rodzice potrafili opiekować się tylko kolejną butelką wódki. Dalsza rodzina i panie z różnych instytucji zawsze mnie wychwalali, że tak świetnie daję sobie radę. Świetnie się uczyłam, co roku czerwony pasek, umiałam gotować już w wieku 8 lat. Wszyscy myśleli, że jestem nie do złamania. Poważna, zawsze opanowana, zaradna.
Miałam 5 lat, jak widziałam, że mój ojciec masakruje twarz mojej mamy o szklane drzwi. Kolejny raz. Miałam 7 lat, gdy mój tato wieszał się w łazience na pasku a ja mogłam tylko piszczeć i wołać sąsiadów o pomoc. Miałam 8 lat, gdy mama podała mi na ręce kilkumiesięczną siostrę i powiedziała, że dłużej nie da rady żyć a następnie nabrała się na moich oczach leków. Miałam może 10 lat, gdy zorientowałam się, że moja mama jest w stanie pójść do łóżka z każdym facetem za butelkę wódki. Co tydzień przez mieszkanie przewijał się inny "wujek" a odgłosy orgii słyszałam całymi nocami, dzień w dzień. Miałam 10 lat, gdy mój o dwa lata młodszy brat próbował wyskoczyć z okna, bo mama chciała go stłuc po pijaku na kwaśne jabłko. To tylko mały procent tego, co przeżyliśmy.
Gdy miałam kilkanaście lat moją siostrę adoptowali dziadkowie ze strony mamy. Mnie i brata pozostawili na pastwę losu. Podobno nie mieli warunków, aby wziąć nas wszystkich, a siostra była jeszcze mała i wierzyli, że ja da się jeszcze uratować przed zejściem na psy. Brat trafił do poprawczaka, ja na szczęście "tylko" zaszłam w ciążę w wieku 19 lat. Unikałam alkoholu i robiłam wszystko, aby żyć normalnie. Pilnie się uczyłam, pracowałam dorywczo gdzie się dało. Cały ten czas nadal mieszkałam z mamą, tato mieszkał osobno od rozwodu rodziców, który odbył się gdy miałam 8 lat.
Z ojcem dziecka rozeszłam się jeszcze będąc w ciąży, bo szedł prosto w szpony alkoholizmu. Zawaliłam szkołę. Wychowywałam syna sama.
Cały czas miałam "parcie" na znalezienie miłości i partnera. Cały czas podświadomie robiłam wszystko, aby wyrwać się z domu. Syn miał 4 miesiące, gdy miałam nowego narzeczonego. Nie kochałam go, teraz to widzę, ale widziałam w nim nadzieję, na normalny związek. Wybudowaliśmy się, zaręczyliśmy. Facet był chamem i poniewierał mną jak ścierką. Nie traktował zbyt dobrze mojego syna. Odeszłam od niego po 4 latach, gdy oboje zrobiliśmy sobie już z życia piekło. Nie zabrałam ze sobą nic, oprócz ubrań. Moja mama już wtedy nie żyła. Zamieszkałam u taty, w domu bez wody i prądu. Bród, smród i ubóstwo. Po kilku tygodniach mieszkałam już z nowym facetem, oczywiście znałam go wcześniej dość dobrze, był we mnie zakochany od dawna. Dałam mu szansę, zamieszkaliśmy u niego. Mojego syna traktował bardzo dobrze, ale my kłóciliśmy się codziennie. Również był z rodzaju chamów. Widocznie od zawsze pociągał mnie typ silnego, wrednego faceta. Po półtora roku było już po wszystkim, znowu zamieszkałam z ojcem alkoholikiem.
Od razu dodam, że nie byłam typem latawicy, nie skakałam facetom z łóżka do łóżka, każdy z nich był we mnie zakochany, chcieli brać ze mną ślub, mieć dzieci. To ja z nimi zrywałam. Zawsze o wszystko winiłam ich. Dodam też, że żaden mnie nie utrzymywał, bo pracowałam nieprzerwanie odkąd syn skończył roczek.
Zamieszkując kolejny raz z ojcem obiecałam sobie, że koniec poszukiwania miłości, koniec facetów, skupiam się na pracy i dziecku. Wzięłam kredyt, spłaciłam ojca długi mieszkaniowe, ratując go dzięki temu od wyrzucenia na bruk (miał już nakaz eksmisji) i wyremontowałam trochę mieszkanie (maleńka kawalerka) tak, aby dało się tam mieszkać. W ten sposób po raz kolejny naraziłam syna na zmianę miejsca zamieszkania, zmianę przedszkola/szkoły i do tego dzięki błędom mamusi musiał zamieszkać z dziadkiem alkoholikiem. Mój ojciec w ramach wdzięczności za to, że mu pomogłam wyganiał nas po nocach z domu, pił aż sikał pod siebie i wyzywał moje dziecko od debili i bękartów. Potem trzeźwiał i udawał, że nic nie pamięta. I tak kilka lat...
Doprowadził mnie na skraj nerwicy, moje dziecko również. Próbowałam wielokrotnie oddać go na odwyk (tak samo jak wcześniej mamę), bez skutku, chodziłam do instytucji AA, jednak rozkładali ręce, bo tatuś był uparty i nie chciał się leczyć. Niestety na stancję nie mogłam iść, bo po pierwsze nie zarabiałam tak dużo, po drugie nie miałam odwagi (syndrom DDA się kłania).
Minęło kilka lat, w między czasie spotykałam się na kawie z kilkoma facetami, jednak bałam się popełnić kolejny raz błąd i nic z tych znajomości nie wychodziło, chociaż oni bardzo chcieli (nie wiem co faceci widzą w takich zrytych kobietach jak ja, syndrom rycerza im się włącza?).
Poznałam JEGO. Zakochałam się na amen pierwszy raz w życiu. No szajba mi odbiła. Oczywiście on we mnie też. Bajka, prawda? Niestety nie, bo ON miał żonę. I malutkie dziecko. Jednak miłość zwyciężyła, rozwiódł się z nią dla mnie. Po kilku latach. Oczywiście świat nas znienawidził, ja byłam wytykana jako su***ka, która rozbiła małżeństwo, ON był skur***..., który porzucił żonę dla jakiejś...no wiecie. Mimo przeciwności losu daliśmy radę. Zamieszkaliśmy razem. I zaczęła się jazda...bo nagle wyszło na jaw, jaka jestem naprawdę.
Jakiś rok przed zamieszkaniem razem moja psychika powiedziała dość. Po prawie 27 latach życia w takim stresie itp (JEGO rozwód i szykany jego żony i otoczenia grubo dołożyły do pieca) mój organizm powiedział stop i wysiadł. Był szpital (długotrwałe objawy somatyczne, masa lekarzy rozkładała ręce a ja ciągle traciłam przytomność i miałam objawy prawie wszystkich możliwych chorób), w końcu diagnoza - depresja, nerwica i...CHAD. Zaczęło się leczenie. Dopóki nie zamieszkaliśmy razem to jakoś udawało mi się ukrywać objawy. Wiedział, że mam depresję, ale nie wiedział, że aż tak ze mną źle.
Zrobiłam mu z życia armagedon. Wszystko brałam za bardzo do siebie, płakałam, kłóciłam się i byłam uparta. Jednego dnia byłam słodka, drugiego przeze mnie trzaskał drzwiami. Zawsze miałam usprawiedliwienie dla swojego zachowania i sama wierzyłam w to co mówię, najczęściej zasłaniałam się choroba. Mogłam spać całymi dniami a potem strzelałam fochy, że zwrócił mi uwagę, że nic w domu nie zrobiłam. Jego wady wyolbrzymiałam w głowie do monstrualnych rozmiarów, jednocześnie nie dostrzegałam swoich. Po każdej sprzeczce, czy zwróceniu mi na coś uwagi unikałam seksu, rozmowy, zamykałam się w swoim świecie (książka, komputer) i burzyłam się, gdy mi przeszkadzał. Byłam zimna. Groziłam rozejściem się, czepiałam się każdego słowa. W każdym słowie i zachowaniu widziałam brak miłości z jego strony, wmawiałam sobie, że gdyby mnie kochał, to by nie wymagał tyle ode mnie, przecież jestem taka chora, mam prawo nic nie robić...
Nie umiałam okazywać uczuć, w trakcie kłótni byłam mistrzem ciętej riposty, nie dało się mnie zagiąć, nie jeden adwokat na sali rozpraw mógłby brać ze mnie przykład. Ja nie podnosiłam głosu, nie rzucałam rzeczami, po prostu zimnym, ironicznym głosem, z pokerową maską i uśmiechem na twarzy wsadzałam szpilę za szpilą nokautując przeciwnika. Nie raz ON wręcz kulił się od moich słów. A nie raz za moją szpilę wsadzał mi słownie nóż w plecy, bo już nie wytrzymywał.
Prosił o czułość, miłość, zainteresowanie. Z biegiem czasu wręcz żądał. Owszem, jak miałam dobry dzień, to dawałam coś z siebie. Tylko, że tych dobrych dni było coraz mniej. Karałam go oziębłością i wrednością za każdą jego pomyłkę i błąd. A że ON nie należy do potulnych baranków, to z czasem padało między nami dużo ostrych słów, wojny były codziennie, oboje walczyliśmy o swoje racje, każde z nas widziało winę w tym drugim.
W którejś kłótni zerwał ze mną. Jakoś się dogadaliśmy. Tydzień później znowu ze mną zerwał. A ja głupia, zamiast widzieć w tym akt desperacji i jego wołanie o moje uczucia i o zrozumienie strzeliłam focha z przytupem i wyprowadziłam się do koleżanki, która była siostrą mojego byłego. Złamałam MU serce, bo był pewien, że wracam do byłego. Jeszcze w czasie mojego pakowania płakał i prosił, abym została. Byłam nieugięta i zimna a w środku wyłam z rozpaczy, bo kochałam go nad życie.
Po mojej wyprowadzce mimo wielkiego żalu z obu stron nie traciliśmy nadziei, że jeszcze będzie dobrze. Utrzymywaliśmy kontakt, ale zawsze kończyło się na kłótni. A potem na tęsknocie. Zaczęłam szukać wsparcia na chatach, forach internetowych. Poznałam miłego, dużo młodszego chłopaka, który rozmawiał ze mną, pocieszał, doradzał. Ale bez randek, flirtów, ja chciałam tylko pogadać anonimowo. Dla mnie, to był tylko nieznajomy do wylewania żali, dla NIEGO, gdy się o tym dowiedział, to była zdrada. Był pewien, że już go nie kocham. A że latała za nim pewna kobieta...to znalazł u niej pocieszenie. I nie jednorazowe, tylko był z nią na serio, bo nie dawał sobie już ze mną rady i miał nadzieję, że dzięki niej przestanie mnie kochać. Załamałam się, byłam o krok od samobójstwa. Po 2 tygodniach zerwał z nią, bo jednak nie umiał żyć beze mnie. Wybaczył mi a ja jemu. Wyprowadziłam się od tej koleżanki (ON jej wręcz nienawidził, bo ja durna uparcie drażniłam go kontaktami z rodziną byłego) i zamieszkałam u bratowej (żony tego zmarłego brata) na parę tygodni (zanim dojdziemy do siebie i znowu zamieszkamy razem). I znowu zaczęła się jazda, bo niestety pokazałam, że inni są dla mnie ważniejsi niż on. Nie chcę już wdawać się w szczegóły, ale rzuciłam go i znowu zamieszkałam u tej koleżanki. Chodził za mną na kolanach, oświadczał się, błagał, płakał. A ja znowu jak zimny głaz byłam ironiczna i nieugięta. A jak tylko zamykały się za nim drzwi to płakałam w poduszkę. Nie umiałam mu wybaczyć tamtej zdrady, braku wsparcia w chorobie, a on mi całokształtu mej marnej związkowej twórczości.
Poznałam kogoś i na siłę próbowałam się wyleczyć z miłości do NIEGO. Ja nawet wmówiłam sobie, że to ON jest przyczyną mojej depresji, że przy nim się duszę, nie mogę być sobą. Związałam się z jego całkowitą przeciwnością. O ironio, na dwa tygodnie. A potem poleciałam do NIEGO z podkulonym ogonem, bo zrozumiałam jaka byłam głupia. Przez okres mojego nowego "związku" ON prawie odszedł od zmysłów. Bał się, że stracił mnie na zawsze. Prawie go zabiłam, rozumiecie? Tak się kochamy, że się prawie wykończyliśmy psychicznie.
Teraz znowu próbujemy to odbudować. Ja szukam stancji, aby się wyprowadzić od tej koleżanki, bo jednak nie powinnam mieszkać u rodziny mojego eks, to był cios poniżej pasa z mojej strony. Jak zawsze myślałam tylko o sobie a nie o tym, co ON może czuć. Próbujemy sobie wybaczyć i zaufać sobie na nowo. Próbujemy się zrozumieć.
I wiecie co? Teraz wiem, że to wszystko moja wina! Mogłam stracić faceta, który był przy mnie mimo moich okropnych poczynań! Byłam zimną su***ką i cholerną egoistką. Zaniedbywałam go a potem domagałam się aby on dał mi to, czego mi potrzeba. Nie chciałam dać nic w zamian, bo jestem chora i nie można ode mnie wymagać! Seks uważałam za zło wcielone i dobry sposób na karanie ukochanego faceta. Zaniedbałam tez jego dom, dom rodzinny, przez co jego rodzice mnie nie cierpią i uważają za brudasa i lenia, nie wspominając o tym, że oczywiście winią mnie za rozpad JEGO małżeństwa. Ale mimo to chcieli mi dać szansę. Zmarnowałam ją. 3 miesiące temu rzuciłam pracę (bo wmówiłam sobie, że nie dam rady nawet pracować) i jestem bez grosza. Moje dziecko ma najgorszą matkę pod słońcem, która latała za facetami w poszukiwaniu miłości i normalności, narażając go na ciągłe przeprowadzki i nie dając stabilizacji w życiu. Moje dziecko latami płakało po nocach słysząc moje kłótnie z partnerami. Dopiero teraz ma odwagę mi o tym mówić.
Bilans jest taki - nie mam domu, pracy, kocham faceta, któremu zmarnowałam życie, mam depresję i CHAD (plus neuropatię, początki cukrzycy i beznadziejne wyniki badań wątroby)leki już średnio pomagają, teściowie mnie nienawidzą, znajomi też kręcą głową, dziecko budzi mi się z krzykiem w nocy, psychiatra zgania moje zachowanie na CHAD, rodzina zapija mi się na śmierć, jedna osoba po drugiej...a ja nadal tylko bym spała, jadła i dawała dobre rady w necie innym ludziom. Boże, jakie to żałosne Jakieś rady?Kiedy życie uderzy mnie znowu w twarz, powiem mu: "bijesz jak ciota!" i pójdę dalej w swoją stronę.
- https://www.psychiatria.pl/forum/czy-moze-byc-gorzej/watek/1249931/1.html#p1250090https://www.psychiatria.pl/forum/czy-moze-byc-gorzej/watek/1249931/1.html Czy może być gorzej? Gość
Boże, nie wiem czy jest smutniejszy post na tym forum. Popłakałam się, a co najgorsze nie mam dla Ciebie mądrej rady. Twoja psychika jest tak złamana przez przeżycia w młodości, że naprawdę potrzebny Ci wyśmienity specjalista - to chyba jedyny sposób, abyś wyszła kiedyś na prostą.
Życzę Ci siły i proszę Cię spróbuj komuś zaufać i niech wybierze się z Tobą do dobrego lekarza, bo Twoje dziecko czeka podobny los.
Pozdrawiam "Ismena" - https://www.psychiatria.pl/forum/czy-moze-byc-gorzej/watek/1249931/1.html#p1250093https://www.psychiatria.pl/forum/czy-moze-byc-gorzej/watek/1249931/1.html Czy może być gorzej? Gość
Jeśli pytasz czy może być gorzej...to tak...podobno nigdy nie ma tak,źle żeby nie mogło być gorzej. W twoim przypadku,stanie się tak wtedy,gdy podobny scenariusz życia,powieli twój syn. Musisz pójść na terapię dla DDA...koniecznie. Ona nauczy cię wyjść że spirali zachowań,które nie jesteś w stanie kontrolować. Sama już sporo zrobiłas,teraz tylko znajdź pracę i mieszkanie,bierz leki,poświęcaj więcej czasu synowi i powoli wszystko wyprostuje sie . Mialas tak ciężkie życie,że słoń by tego nie dzwignal,a co dopiero dziecko a później młoda dziewczyna. Współczuję ci i jednocześnie podziwiam.
- https://www.psychiatria.pl/forum/czy-moze-byc-gorzej/watek/1249931/1.html#p1250246https://www.psychiatria.pl/forum/czy-moze-byc-gorzej/watek/1249931/1.html Czy może być gorzej? Gość 2016-11-16 12:41:06
Boże, nie wiem czy jest smutniejszy post na tym forum. Popłakałam się, a co najgorsze nie mam dla Ciebie mądrej rady. Twoja psychika jest tak złamana przez przeżycia w młodości, że naprawdę potrzebny Ci wyśmienity specjalista - to chyba jedyny sposób, abyś wyszła kiedyś na prostą.
Życzę Ci siły i proszę Cię spróbuj komuś zaufać i niech wybierze się z Tobą do dobrego lekarza, bo Twoje dziecko czeka podobny los.
Pozdrawiam "Ismena"
Ja teraz też siedzę i płaczę, bo czuję, że chyba nie ma dla mnie nadziei. Martwię się tylko o syna, bo nie ma nikogo, kto mógłby się nim zaopiekować. Chodzę do lekarza, leczę się od ponad 2 lat na depresję i ponad rok na CHAD. I jeszcze do niedawna uważałam się za świetną kobietę. Dopóki nie otworzyły mi się oczy i nie uświadomiłam sobie CO JA WYRABIAM. Nikt tego nie zniesie, nikt nie wytrzyma z kimś takim jak ja Dziękuję kochana za dobre słowa i wsparcie. Dużo to dla mnie znaczy.Kiedy życie uderzy mnie znowu w twarz, powiem mu: "bijesz jak ciota!" i pójdę dalej w swoją stronę.
- https://www.psychiatria.pl/forum/czy-moze-byc-gorzej/watek/1249931/1.html#p1250250https://www.psychiatria.pl/forum/czy-moze-byc-gorzej/watek/1249931/1.html Czy może być gorzej? Gość 2016-11-16 12:52:28
Jeśli pytasz czy może być gorzej...to tak...podobno nigdy nie ma tak,źle żeby nie mogło być gorzej. W twoim przypadku,stanie się tak wtedy,gdy podobny scenariusz życia,powieli twój syn. Musisz pójść na terapię dla DDA...koniecznie. Ona nauczy cię wyjść że spirali zachowań,które nie jesteś w stanie kontrolować. Sama już sporo zrobiłas,teraz tylko znajdź pracę i mieszkanie,bierz leki,poświęcaj więcej czasu synowi i powoli wszystko wyprostuje sie . Mialas tak ciężkie życie,że słoń by tego nie dzwignal,a co dopiero dziecko a później młoda dziewczyna. Współczuję ci i jednocześnie podziwiam.
Mój mężczyzna był przerażony faktem, że jestem chora na TAKIE rzeczy i muszę chodzić do psychiatry. Czasem chodziłam tam w tajemnicy, aby GO nie stracić. Często się o to kłóciliśmy, bo ON twierdził, że taki lekarz to szarlatan i depresję można wmówić każdemu. ON jest z dobrej, bogatej rodziny. Taki ktoś jak ja, to czarna owca, on się mnie w jakiś sposób boi. Ciągle pytał kiedy przestanę brać te leki, bo widział, że mam po nich mniejszą ochotę na seks, inaczej funkcjonuję. Wypierał fakt mojej choroby, do dziś ten temat jest u nas raczej rzadki. Człowiek zdrowy psychicznie, twardo stąpający po ziemi nie zrozumie chorego psychicznie. Może lepiej by było, aby się poddał i nie marnował sobie życia ze mnąKiedy życie uderzy mnie znowu w twarz, powiem mu: "bijesz jak ciota!" i pójdę dalej w swoją stronę.
- https://www.psychiatria.pl/forum/czy-moze-byc-gorzej/watek/1249931/1.html#p1250286https://www.psychiatria.pl/forum/czy-moze-byc-gorzej/watek/1249931/1.html Czy może być gorzej? Gość
Jeżeli partner nie rozumie i nie akceptuje twoich chorób,a są poważne,to powiem ci że ja nie widzę tu przyszłości. Tego nie da się ukryć na dłuższą metę,a poza tym,ty potrzebujesz autentycznego wsparcia. Bez tego nie dasz rady. Musisz z nim szczerze porozmawiać,jeśli nie jest w stanie tego zaakceptować,to przykro mi ale wasz zwiazek nie ma sensu. Dla dobra was obojga.
- https://www.psychiatria.pl/forum/czy-moze-byc-gorzej/watek/1249931/1.html#p1250308https://www.psychiatria.pl/forum/czy-moze-byc-gorzej/watek/1249931/1.html Czy może być gorzej? Gość
Jeżeli facet wstydzi się, że jesteś chora, to kopnij go w d..... i poszukaj takiego, który będzie dla ciebie oparciem w tej chorobie. Z Twojej wypowiedzi wnioskuję, że masz powodzenie u mężczyzn. Najważniejsze jest leczenie, bo musisz "stanąć" na nogi.
- https://www.psychiatria.pl/forum/czy-moze-byc-gorzej/watek/1249931/1.html#p1250316https://www.psychiatria.pl/forum/czy-moze-byc-gorzej/watek/1249931/1.html Czy może być gorzej? GośćCasandra1987 2016-11-16 17:46:20 jeszcze do niedawna uważałam się za świetną kobietę. Dopóki nie otworzyły mi się oczy i nie uświadomiłam sobie CO JA WYRABIAM. Nikt tego nie zniesieJeżeli masz dobre leki, to Twój nastrój się ustabilizuje i nie będziesz robić głupot. Tylko leczenie i terapia mogą sprowadzić Cię na ziemię. Głowa do góry, przypomnij sobie ile pokonałaś przeszkód w młodości zanim zachorowałaś - teraz też dasz radę, tylko uwierz w siebie. JA W CIEBIE WIERZĘ :
Pozdrawiam "Ismena" - https://www.psychiatria.pl/forum/czy-moze-byc-gorzej/watek/1249931/1.html#p1250402https://www.psychiatria.pl/forum/czy-moze-byc-gorzej/watek/1249931/1.html Czy może być gorzej? Gość 2016-11-16 18:57:49
Jeżeli facet wstydzi się, że jesteś chora, to kopnij go w d..... i poszukaj takiego, który będzie dla ciebie oparciem w tej chorobie. Z Twojej wypowiedzi wnioskuję, że masz powodzenie u mężczyzn. Najważniejsze jest leczenie, bo musisz "stanąć" na nogi.
I kolejnemu zmarnuję życie? Przecież z kimś takim jak ja nie da się być na dłuższą metę. A ON jest jedynym facetem jakiego pokochałam w życiu. Rozum mówi "odpuść, pocierpisz trochę i ci przejdzie" a serce nie chce z tego rezygnować za skarby świata. A co jeżeli to wszystko to faktycznie tylko MOJA wina?Kiedy życie uderzy mnie znowu w twarz, powiem mu: "bijesz jak ciota!" i pójdę dalej w swoją stronę.
- https://www.psychiatria.pl/forum/czy-moze-byc-gorzej/watek/1249931/1.html#p1250404https://www.psychiatria.pl/forum/czy-moze-byc-gorzej/watek/1249931/1.html Czy może być gorzej? Gość 2016-11-16 19:09:39Casandra1987 2016-11-16 17:46:20 jeszcze do niedawna uważałam się za świetną kobietę. Dopóki nie otworzyły mi się oczy i nie uświadomiłam sobie CO JA WYRABIAM. Nikt tego nie zniesieJeżeli masz dobre leki, to Twój nastrój się ustabilizuje i nie będziesz robić głupot. Tylko leczenie i terapia mogą sprowadzić Cię na ziemię. Głowa do góry, przypomnij sobie ile pokonałaś przeszkód w młodości zanim zachorowałaś - teraz też dasz radę, tylko uwierz w siebie. JA W CIEBIE WIERZĘ :
Pozdrawiam "Ismena"
Dziękuję Ci pięknie za Twoje słowa. Czy masz jakąś konkretną terapię na myśli? Biorę od 2 lat antydepresant i od roku stabilizator. Na początku była poprawa, ale teraz tyle spadło mi na głowę, że chyba żaden lek nie da sobie z tym rady. Chyba, że ktoś miał podobne doświadczenia i może mnie pocieszyć, że jednak da się z tego wyjść?Kiedy życie uderzy mnie znowu w twarz, powiem mu: "bijesz jak ciota!" i pójdę dalej w swoją stronę.
- GośćZaloguj się , aby dodać odpowiedź
- Czy leki mogą powodować takie skutki uboczne
Witam mam na imie Mariusz od 3 lat lecze się po epizodzie schizofrenii który...
Forum: Schizofrenia - Co mi dolega? Nerwica lękowa, czy coś innego?
Witam wszystkich, jest to mój pierwszy post na forum, dlatego mam nadzieję, że...
- Nie chcę żyć
Witam od 16lat mam problemy z zdrowiem diagnoza to zaburzenia schizotypowe ale nie wiem czy jest...
- CZY ZNA KTOS JAKIES INNE PORTALE DLA NIEPELN.ONLINE
bARDZO POTRZEBUJEE ROZMOWY,AKCEEPTACJI,A TU OSTATNIO Z TYM SLABO