Forum: Zaburzenia afektywne dwubiegunowe - CHAD
Temat: Historia o tym, jak dostałam darmowy bilet na rollercoaster życia... (25)
- https://www.psychiatria.pl/forum/historia-o-tym-jak-dostalam-darmowy-bilet-na-rollercoaster-zycia/watek/1465527/1.html#p1465527https://www.psychiatria.pl/forum/historia-o-tym-jak-dostalam-darmowy-bilet-na-rollercoaster-zycia/watek/1465527/1.html Historia o tym, jak dostałam darmowy bilet na rollercoaster życia...
Witam serdecznie Znalazłam to forum przypadkiem, przeszukując czeluscie Internetu w poszukiwaniu odpowiedzi na moje pytania. Zauważyłam, że wypowiadają się tu osoby mające bezposrednie doswiadczenie z ChAD - pomyslałam więc, czemu by nie zasięgnąć informacji tutaj A nóż-widelec usłyszę jakies przydatne wskazówki...
Moja historia zaczęła się ok. 8 mscy temu, kiedy "przypadkiem" otrzymałam od dalekiej rodziny zza granicy zaproszenie na wakacje. Jako że akurat lizałam przysłowiowe rany po rozstaniu z partnerem, który zafundował mi zaawansowaną nerwicę, pomyslałam: why not? Czas zrobić cos dla siebie! Tak więc skorzystałam z propozycji darmowego biletu (koszt pokrywała rodzina), spakowałam torbę i heja! Na naszych zachodnich sąsiadów Na miejscu zobaczyłam inny swiat, sceneria rodem z bajki, wiosna w pełni, cuda wianki... I ON. Nazwijmy go Stefan. Starszy sporo ode mnie, znałam jego historię (jak się później okazało, nie do końca) i znałam jego. Poznalismy się wiele lat temu podczas krótkiego rodzinnego spotkania, nie powiem - szybko złapalismy kontakt. Teraz miałam szansę poznać go lepiej. Zostałam uprzedzona, że Stefan prawdopodobnie choruje na depresję od czasu, kiedy dwa lata wczesniej opusciła go żona wraz z dwójką malutkich dzieci. Żył tak sobie z rodziną pod jednym dachem, jednak tak jakby go nie było. Całymi dniami przesiadywał sam w swoim pokoju (zazwyczaj z butelką wina) i nie odzywał się do nikogo. Kiedy przyjechałam, zmienił się nie do poznania. Spędzalismy razem całe dnie (poźniej również i noce ), rozmawialismy godzinami, zwiedzalismy razem najpiękniejsze miejsca, jakie tylko mogłam sobie wyobrazić... Na początku trzymałam dystans, lecz w pewnym momencie bach! Stało się... Zakochałam się. Nie było już wtedy mowy o tym, bym wróciła do domu. Cóż, Stefan miał w sobie jakis taki dziwny magnetyzm... Traktował mnie jak księżniczkę, założę się, że gdybym ważyła z te 10 kilo mniej to z pewnoscią nosiłby mnie na rękach. To był cudowny czas, Stefan miał milion pomysłów na minutę, nigdy się z nim nie nudziłam. Patrzył na mnie z uwielbieniem, nie odstępował mnie na krok. Jednak wszystko, co dobre, szybko się kończy. Cos zaczęło się psuć, nie wiedziałam co się dzieje. Pewnego dnia zerwał ze mną. Tak po prostu, w ciągu paru sekund. W jednej minucie kreslił mi nasze wspólne plany a już w następnej mówił mi, jak bardzo ma mnie dosć. Dla mnie to był taki szok, przez pierwsze parę dni to do mnie nie docierało. Jednak kiedy przez następny tydzień patrzył na mnie z lodem w oczach, kiedy każde zdanie wypowiadane do mnie miało w sobie chłód i nienawisć... Wtedy dotarło do mnie, że to koniec. Mówiłam mu: "Dam Ci tyle czasu ile będziesz potrzebował", myslałam że to przez sprawę rozwodową z żoną jest taki rozdrażniony. W odpowiedzi usłyszałam zimne: "Ty już nie masz czasu. To koniec, na zawsze. To był tylko biznes".
Zmieniłam miejsce zamieszkania. Zerwałam kontakt. Poznałam jego żonę, opowiadała mi o jego "fazach" - raz był nieziemsko szczęsliwy a potem znowu odpychał od siebie bliskie osoby i zamykał się w swoim swiecie. Miał za sobą próbę samobójczą. W przeciągu osmiu lat zaliczył 3 pobyty w klinice psychiatrycznej, podczas ostatniego zdiagnozowano u niego ostre zaburzenie psychotyczne. Pod koniec pobytu odbiło mu i chciał sprowadzić do domu nową "koleżankę" na miejsce żony. Przepisano mu lek o nazwie Abilify (Aripiprazol) - faza "szleństwa" minęła, jednak kiedy go brał to był nieprzytomny. Mógł skupić się tylko na jednej wykonywanej czynnosci na raz, nie był w stanie prowadzić samochodu. Żona wystraszyła się, prosiła go odstawienie leków. Fazy znów wróciły. Kobieta nie wytrzymała i odeszła, a on wrócił do rodziny w stanie depresji.
Żyłam tak sobie więc z dnia na dzień, system praca-dom. Starałam się pozbierać, jednak w głębi duszy nie mogłam pogodzić się z rozstaniem. Pierwszy raz byłam naprawdę szczęsliwa w związku i nagle taki cios... Do tego zaczęłam mieć problemy z tą rodzinką, która sciągnęła mnie za granicę (to juz temat na osobną historię). Pewnego dnia przesadzili w uprzykrzaniu mi życia, co poskutkowało kłótnią ich z moimi rodzicami. Nagle, ni stąd ni z owąd, na horyzoncie pojawił się Stefan. Skontaktował się ze mną z chęcią pomocy w tej trudnej sytuacji (moim głównym nemezis była jego matka). Spotkalismy się, był znów taki jak kiedys (tzn. 3 mce wczesniej, przed rozstaniem) - trochę zmęczony na twarzy, ale znowu patrzył na mnie z tą swoją iskrą w oczach... Zbliżył się do mnie a głupia ja zignorowałam po kolei wszystkie znaki STOP, jakie w tamtej chwili zobaczyłam oczami wyobraźni. I tak oto wrócilismy do siebie. I było między nami cudownie. Wynajęlismy razem mieszkanie, Stefan urwał kontakt ze swoją toksyczną rodziną coby nas nie dręczyli więcej, wyprowadzilismy się daleko... Ogólnie bajka. Było pięknie.
No własnie, było.
Ponownie zaczęło się psuć, już po 2-3 tygodniach od przeprowadzki. Stefan znów zrobił się zimny, chamski, apatyczny. Dużo jadł i jeszcze więcej spał. Ciągle mnie obrażał - może nie wyzywał mnie bezposrednio, ale wbijał mi takie małe "szpilki". Tak, jakbym była jego największym wrogiem. Z racji tego, że brakuje mu empatii i na wszystko patrzy pod kątem skrajnie materialistycznym uznałam, że może jest socjopatą. Może tylko udawał uczucia, żeby tylko wyrwać się z domu. Obecnie zarabiam dobre pieniądze, on ma problem ze znalezieniem pracy - kiedys sam miał cudowną pracę i niebotyczną pensję, żona odchodząc zabrała mu prawie wszystko, co posiadał (cóż, ona też swięta nie była, jest to po prostu kobieta kochająca luksus). Pomyslałam, że powrót do mnie to była dla niego fantastyczna okazja, nowy biznes na lepsze życie... Jednak te wszystkie chwile spędzone razem, ten prawdziwy ogień w jego oczach, troska o mnie... Cos mi tu nie pasowało, nikt nie mógłby tego udawać, to byłoby nierealne nawet dla najlepszego aktora. Zdystansowałam się od niego emocjonalnie, żeby przemysleć sprawę na chłodno. Stefan zauważył to, pytał dlaczego już się do niego nie usmiecham. Powoli wracał do normy ze swoim zachowaniem, jednak ja nadal byłam chłodna dla niego. Raz zniknął na wiele godzin, wrócił późno w nocy - ponoć zrobił sobie wycieczkę do pewnego dużego miasta, 50 km od nas. Miałam dosć, postanowiłam pojechać na urlop do rodziców. Stefan miał jechać ze mną ale w ostatniej chwili zrezygnował. Gdy wyjeżdżałam był bardzo obojętny, nie obchodziło go nic co było ze mną związane - chociaż, co dziwne, nadal bardzo dbał o moje potrzeby (taka sprzecznosć). Pierwszy raz po moim wyjeździe zadzwonił dopiero po tygodniu. Znowu zakochany, stęskniony... Wróciłam tydzień później, zastałam go przeszczęsliwego, był totalnie nakręcony - przytulał mnie, całował, patrzył na mnie jakby miał w rękach największy skarb. Kupił same moje przysmaki, zrobił fantastyczną kolację. Gadał jak najęty, opowiadał o wypadach do kumpli (co do niego niepodobne, jest strasznym introwertykiem-domatorem). Libido skoczyło mu do niebotycznych rozmiarów, przed moim wyjazdem było na poziomie ujemnym... Śpi i je bardzo mało. Podczas tej fazy "na speedzie" była sytuacja, gdzie przypadkiem wywiązała się między nami luźna dyskusja o zdradach. Powiedziałam, że jesli kiedykolwiek mnie zdradzi, moze wracać do rodziny... I to był mój błąd. Z zakochanego Stefana w ułamek sekundy stał się Stefanem ziejącym do mnie żywą nienawiscią. Krzyczał, że to on mnie zniszczy, że jestem nikim... No szok. Zachowałam zimną krew i próbowałam go jakos uspokoić. Gadał coraz większe bzdury, całkiem nielogiczne. Z nerwów poszedł zapalić. Gdy wrócił, już był spokojniejszy. Nagle zobaczył na moim nadgarstku małą ranę (zacięłam się przypadkiem podczas urlopu). W jednej sekundzie się rozkleił, pytał się co to za rana, mówiłam: "Nieważne"... Złapał delikatnie moją rękę, zaczął mnie po niej głaskać i głosem pełnym winy mówił: "Nie chcę, żebys robiła sobie krzywdę przez nasze kłótnie". Znowu był zakochany, zatroskany i takie tam inne... A ja myslałam sobie w tamtym momencie: "Co tu się własnie odjaniepawliło? "... Takiej błyskawicznej zmiany nastroju to jeszcze u niego nie widziałam. Przyznał mi potem, że on zdaje sobie sprawę ze swojej agresji i że musi się zacząć kontrolować. Mówił, że ma tak od czasu ostatniego pobytu w klinice 4 lata temu - bo przez miesiąc lekarze faszerowali go jakimis lekami, które wyłączyły u niego emocje. Zasugerowałam mu delikatnie wizytę u lekarza, na co on smutno weschnął i powiedział: "Nie ma sensu, znowu przepiszą mi leki, po których będzie tylko gorzej niż jest teraz".
I tak sobie żyjemy razem na tym rollercoasterze, powyższa sytuacja miała miejsce jakies dwa dni temu. "Speed" trwa nadal, dodam tylko, że od samego początku te fazy następują po sobie jakos tak co 3-4 tygodnie na zmianę, z ledwo zauważalnym epizodem "normalnosci". Wiadomo, że w jego rodzinie występowały już zaburzenia psychiczne (babcia, matka, prawdopodobnie również ojciec). Skąd przyszło mi do głowy, że to może być ChAD? Podczas urlopu w Polsce spotkałam się z przyjaciółką, która jest terapeutką w osrodku dziennej opieki nad ludźmi z zaburzeniami psychicznymi. Wykluczyła socjopatię - Stefan nie gnębi mnie psychicznie, w ogóle nie ma skłonnosci do agresji (szczególnie fizycznej, w przypadku napasci przez randomowych Sebków w ciemnym zaułku to chyba ja musiałabym bronić jego) ani nie jest sadystą. Pomimo epizodów depresyjnych, gdzie jest dla mnie naprawdę niemiły, nadal nie zapomina by dbać o moje potrzeby. No, przynajmniej te fizyczne jak karmienie mnie i pilnowanie, bym była zdrowa Nie udaje przed ludźmi fantastycznego człowieka, by za zamkniętymi drzwiami zmieniać się w potwora. Moja przyjaciółka wykluczyła również schizofrenię - bo i takie były moje podejrzenia ze względu na schizofrenię występującą w rodzinie - tutaj również jest brak jakichkolwiek omamów czy chociażby manii przesladowczej. Natomiast opowiedziała mi historię człowieka, z którym pracuje w osrodku. Mężczyzna ten ma zdiagnozowaną ChAD i jego zachowanie jest niemal identyczne jak u Stefana. Naprzemienne epizody hipomanii i depresji, ze wzrostem i spadkiem aktywnosci psychicznej i ruchowej. Wahania nastrojów, od "Kocham cię na zabój" po "Wynos się z mojego życia". Przyjaciółka wytłumaczyła mi, że da się z tym żyć pod warunkiem, że chory współpracuje z lekarzem i bierze leki. Wymaga to jednak ogromu cierpliwosci od rodziny i/lub partnera osoby dotkniętej tą przypadłoscią.
I tak oto, w poszukiwaniu dalszych informacji o tej tajemniczo dla mnie brzmiącej chorobie trafiłam tutaj Chętnie dowiem się więcej, jak radzić sobie na codzień w związku z osobą dotkniętą ChAD - co nie zmienia faktu, że nadal będę próbowała nakłonić Stefana na leczenie. Wiem, że w gruncie rzeczy jest dobrym i wrażliwym człowiekiem, ogólnie dogadujemy się ze sobą bardzo dobrze (jak do tej pory więcej jest faz hipomanii i remisji niż depresji) i chciałabym, żeby odzyskał równowagę - bo czasem, w tych nielicznych chwilach słabosci wyznaje mi, że on sam już sobie ze sobą nie radzi...
PS: Przepraszam, jesli mój wpis jest trochę nieskładniowy, chciałam przelać jak najwięcej informacji pod wpływem emocji, proszę o zrozumienie - https://www.psychiatria.pl/forum/historia-o-tym-jak-dostalam-darmowy-bilet-na-rollercoaster-zycia/watek/1465527/1.html#p1465548https://www.psychiatria.pl/forum/historia-o-tym-jak-dostalam-darmowy-bilet-na-rollercoaster-zycia/watek/1465527/1.html Historia o tym, jak dostałam darmowy bilet na rollercoaster życia...
A może to Osobowość Borderline.
Był leczony i nie został zdiagnozowany?
Życie z taką osobą, która nie jest prawidłowo leczona, jest nie możliwe.
Niestety - https://www.psychiatria.pl/forum/historia-o-tym-jak-dostalam-darmowy-bilet-na-rollercoaster-zycia/watek/1465527/1.html#p1465553https://www.psychiatria.pl/forum/historia-o-tym-jak-dostalam-darmowy-bilet-na-rollercoaster-zycia/watek/1465527/1.html Historia o tym, jak dostałam darmowy bilet na rollercoaster życia...
To prawda, Str35 napisał bardzo ważne słowa... Bez leczenia i terapii ChAD tylko będzie się pogłębiał.
Ja mam jednak pytanie, co Cię Bestia_Bura ciągnie w stronę tak trudnego od samego początku związku? Napisałaś, że rozmawiałaś z terapeutką o podejrzeniach ChAD, ale czy rozmawiałaś z kimś o swoich inklinacjach do poddania się tej relacji, którą opisujesz?
Od razu uprzedzam, uważam, że można mieć udany związek z osobą chorą psychicznie, ale trzeba mieć sporo siły, mądrości, spokoju w sobie, wiedzy o tej chorobie i determinacji, by działać na rzecz leczenia chorego partnera.
Czy Ty wiesz z czym ta choroba się wiąże?
Czy zdajesz sobie sprawę z tego, iż najprawdopodobniej Twoja znajomość zaczęła się, gdy Stefan był w (hipo)manii, i że jego uczucia do Ciebie mogą nie być prawdziwymi uczuciami, którymi zapałałby, gdybyście poznali się w remisji? - https://www.psychiatria.pl/forum/historia-o-tym-jak-dostalam-darmowy-bilet-na-rollercoaster-zycia/watek/1465527/1.html#p1465720https://www.psychiatria.pl/forum/historia-o-tym-jak-dostalam-darmowy-bilet-na-rollercoaster-zycia/watek/1465527/1.html Historia o tym, jak dostałam darmowy bilet na rollercoaster życia...
niesamowite- opis twojej sytuacji odpowiada mojej sytuacji. Chyba mi otworzylas oczy na zauwazenie tych nastrojow. O milosci do nienawisci z bardzo szybka zmiana nastroju. Wiesz co, nie bede ci oopisywac calej mojej historii, bo juz sie duzo tutaj rozpisywalam. Poczytaj sobie moje posty, zobaczysz ile "nas laczy". Powiem ci tylko, ze moj maz ma CHAD zdjagnozowany dawno dawno temu. Od 3 lat, czyli ostatniego epizodu, powaznie podszedl do leczenia, bierze leki i nasze zycie jest duzo lzejsze. Tak, da sie zyc z osoba chora na chad, ale taka osoba musi zrozumiec ze jest chora i sie leczyc, i wtedy zycie przybiera piekniejszych barw, na zmiany nastrojow najlepiej byc uodpornionym. Ja niestety naleze do osob malo cierpliwych i malo odpornych. Ale jakos ten twoj opis twojej sytuacji otworzyl mi oczy. Ja tez mieszkam za granica, tak na marginesie. Poczytaj sobie moje posty, jak chcesz dodaj mnie do znajomych. Mam nadzieje, ze twoj partner wyjdzie na prosta, dodam tylko, ze dzies zycie z moim mezem jest duzo lzejsze i przyjemniejsze. Powodzenia i mam nadzieje do uslyszenia.
- https://www.psychiatria.pl/forum/historia-o-tym-jak-dostalam-darmowy-bilet-na-rollercoaster-zycia/watek/1465527/1.html#p1465734https://www.psychiatria.pl/forum/historia-o-tym-jak-dostalam-darmowy-bilet-na-rollercoaster-zycia/watek/1465527/1.html Historia o tym, jak dostałam darmowy bilet na rollercoaster życia...
Dziękuję serdecznie za odpowiedzi, nie spodziewałam się tak szybkiego odzewu Postaram się ustosunkować po kolei do poruszonych kwestii, muszę tylko odpowiednio dobrać słowa, ponieważ nie chcę zostać źle odebrana.
@Str35, ja również zastanawiałam się nad tym, czy to przypadkiem nie jest osobowość borderline. Słyszałam, że można ją łatwo pomylić z ChAD. Ponoć border ma jakiś związek ze strachem przed odrzuceniem... W dzieciństwie Stefan był bardzo odtrącany przez matkę, jednak kiedy dorósł i zaczął samodzielne życie ta zaczęła mieć obsesję na jego punkcie (szczególnie w trakcie jego małżeństwa z byłą żoną). Dlatego tak bardzo zależy mi na tym, by Stefan udał się do specjalisty i uzyskał konkretną diagnozę. Ja sama będę nadal starała się w miarę możliwości namówić go na wizytę u lekarza. Mam stały kontakt z moją przyjaciółką, obiecała mi skonsultować się ze swoją koleżanką, która ma dłuższy staż pracy z osobami z zaburzeniami osobowości. Uprzedziła mnie ona również, że może być mi naprawdę ciężko. Powiedziała, że jeśli w pewnym momencie poczuję, że nie mogę temu podołać, lepiej będzie zakończyć tę relację - bo Stefanowi i tak nie pomogę a sama jeszcze nabawię się przez to choroby. Na razie mam obserwować rozwój wypadków, zachowywać spokój, rozsądek i cierpliwość.
Co do mojej wiedzy na temat tej choroby, staram się na bieżąco ją poszerzać. Dlatego też między innymi trafiłam na to forum Na dzień dzisiejszy dowiedziałam się już, że życie z ChAD-owcem to nie bajka i nie każdy jest w stanie stawić temu czoła. Ja sama próbuję się jakoś w tym odnaleźć. Bardzo dużo już zaobserwowałam podczas mojego związku, metodą prób i błędów próbowałam ustalić sobie jakiś system postępowania w konkretnych "fazach". Zauważyłam np. że podczas epizodu depresji, kiedy Stefan jest zimny i niemiły, najlepiej jest zachować spokój i ignorować jego zaczepki bądź próby obrażania mnie. Jest to dla mnie trudne, bo sama jeszcze do niedawna miałam problemy na tle nerwowym. Faktycznie ta faza jest najgorsza, bo kompletnie nie mogę wtedy na niego liczyć, jest zupełnie nieprzewidywalny a ja zostaję sama ze wszystkim.
Dlaczego zdecydowałam się na tak trudny związek? @juliap, tym pytaniem skłoniłaś mnie do bardzo głębokiej refleksji. Odkąd zauważyłam problemy Stefana, nie ma dnia żebym tego nie analizowała. Na początku nie wiedziałam, z czym mam do czynienia. W mojej głowie pojawiało się mnóstwo pytań bez odpowiedzi. Widziałam, że coś jest z nim nie tak, ale nie miałam pomysłu co to dokładnie jest. Jak już wspominałam w poprzednim poście, podejrzewałam różne zaburzenia, biorąc pod uwagę zachowanie Stefana i choroby występujące w jego rodzinie - jednak wciąż były brakujące elementy w tej układance. Dopiero moja przyjaciółka udzieliła mi konkretnej wskazówki. Kiedy poznałam Stefana wiele lat temu (mieliśmy okazję spędzić trochę czasu podczas jego wizyty z rodziną w Polsce), był całkiem normalnym, uśmiechniętym, intrygującym chłopakiem. Szybko złapaliśmy wspólny język (pomimo, że kaleczył polski niemiłosiernie ), byliśmy sobą zafascynowani. Niestety po kilku dniach wrócił wraz z rodziną do domu i nasz kontakt się urwał. W międzyczasie dużo korespondowałam z jego matką (wtedy byłyśmy w dobrych stosunkach, nie znałam jej jeszcze tak dobrze jak teraz). Wiedziałam na bieżąco, co u niego słychać. Niedługo po powrocie do domu poznał swoją byłą obecnie żonę, zakochał się w niej na zabój i się z nią ożenił. Potem urodziło się ich pierwsze dziecko. Wtedy jakoś zaczęło im się sypać. Kiedy jego żona była w ciąży z drugim dzieckiem, zabrała starszego synka i odeszła. Następnie złożyła pozew o rozwód, wynajęła mieszkanie i znalazła nowego partnera. Ponoć Stefan bardzo to przeżył. Jego matka wykorzystała okazję, że był w depresji i ściągnęła go z powrotem do siebie. Od czasu rozstania z żoną nie miał żadnej stałej partnerki, od niego samego wiem tylko, że miewał tzw. przygody na jedną noc. Tuż przed moim wyjazdem za granicę jego matka pisała mi, że jest już z nim bardzo źle, w ogóle nie wychodzi z pokoju i nie chce z nikim rozmawiać - a jak już to jest bardzo oschły. Wtedy też wpadła na pomysł, by mnie ściągnąć (pod pretekstem wakacji, teraz już wiem co miała na celu). Dla Stefana mój przyjazd był jakby impulsem do wyrwania się z tego dwuletniego depresyjnego letargu. Wtedy też bardzo się ożywił. Ciężko mi jest dlatego stwierdzić czy zakochał się we mnie w czasie hipomanii czy to przyszło tak po prostu, nie potrafię określić dokładnie momentu przeskoczenia z jednej fazy do drugiej oraz czy po drodze był etap remisji. Na pewno zmiana była spowodowane moim pojawieniem się. Kiedy na początku spędzaliśmy ze sobą dużo czasu, pytał się mnie czy nie mogłabym zostać już na stałe i mieszkać z nimi, bo nie chce być sam. Mówił, że jest mu dobrze w moim towarzystwie, że działam na niego uspokajająco w przeciwieństwie do jego rodziny. Kiedy się w nim zakochałam, nie miałam bladego pojęcia, że jest tak poważnie chory. Nikt mi o tym nie powiedział (tylko tyle, że jest w depresji po odejściu żony). Może i dlatego, że jego rodzina w ogóle wypiera ze świadomości możliwość poważniejszej choroby. O pobytach w klinice psychiatrycznej dowiedziałam się dopiero po naszym rozstaniu, od jego byłej żony. Tak zbierając wszystkie informacje doszłam do wniosku, że choroba uaktywniła się u niego po narodzinach pierwszego dziecka. Jego żona również potwierdziła, że wtedy właśnie zaczęło się z nim źle dziać. Być może dlatego, że całą swoją uwagę skupiła wówczas na dziecku, kompletnie zapominając o Stefanie (znowu odrzucenie, tym razem przez żonę). Przyjaciółka powiedziała mi, że przeważnie największe natężenie objawów ChAD przypada między 30 a 35 rokiem życia - to by się zgadzało, Stefan ożenił się tuż przed 30-stką, obecnie ma 35 lat. Kiedy wracaliśmy do siebie 3 msce po rozstaniu miałam już świadomość tego, że coś jest nie tak z jego psychiką. Przed tym rozmawiałam jeszcze z jego żoną, zapytałam czy mimo to Stefan jest w stanie normalnie funkcjonować. Ona odpowiedziała, że tak - tylko on wymaga dużo cierpliwości i spokoju, czego ona sama nigdy nie miała (dlatego też odeszła, sama przyznała że nie należy do zbyt cierpliwych osób i jest bardzo władcza, co faktycznie nie sprzyja życiu z tak chorą osobą). Wiedziałam, że dużo ryzykuję i nie będzie łatwo - jednak nie spodziewałam się, że będzie aż tak ciężko. Pierwszą fazę depresji jaką pamiętam Stefan miał jakoś tuż przed naszym rozstaniem, byliśmy ze sobą wtedy 2 m-ce. Nastąpiło to tuż przed jego pierwszą rozprawą rozwodową. Nagle jednego dnia zmienił się. Stał się chamski bez powodu. Na każde moje pytanie o powód takiego zachowania reagował agresywnie. Zrzuciłam to wówczas na stres i nerwy związane z sądem. Potrwało to może z tydzień, potem był krótki czas optymalnego spokoju a potem bach! Rozstanie i totalny chłód i dystans. W jeden dzień. Tak znikąd. Obecnie trwa faza hipomanii, z tendencją zbliżającą się do remisji. Czuję, że jeszcze może tak z tydzień lub dwa i znów będzie depresja. On sam często przyznaje się, że wie, że bywa dla mnie niemiły. Argumentuje to tym, że jeszcze nie pozamykał wszystkich swoich spraw (problemów) i potrzebuje przynajmniej ze dwa lata na odzyskanie równowagi psychicznej, by funkcjonować jak normalny człowiek. Jednak mimo to przyznaje, że czuje się ze mną szczęśliwy. Często, gdy patrzę na niego to miewam wrażenie, jakby to były dwie osoby w jednym ciele... Chyba wiecie, o co mi chodzi... Mimo wszystko zależy mi na nim i chciałabym zawalczyć. Stefan sam w sobie jest osobą dość... specyficzną. Ma swoje "rytuały", natręctwa i nietypowy światopogląd. Jest również bardzo inteligentny (choć zdarza mu się bredzić od rzeczy, jednak zawsze mówi z taką pewnością siebie, że można by mu było uwierzyć we wszystko). On ma w sobie coś takiego przyciągającego ludzi (szczególnie kobiety) do siebie, taki jakby urok osobisty. Kiedy go poznałam, byłam w totalnej rozsypce po moim ostatnim, prawie trzyletnim związku. Mój były chłopak był mitomanem, przy nim nigdy nie wiedziałam, co jest prawdą a co fikcją. Kłamał w każdym możliwym aspekcie życia, do tego również miał skrajnie toksyczną rodzinę i nigdy nie mogłam na niego liczyć. To była bardzo burzliwa relacja, w kółko rozstawaliśmy się i wracaliśmy, nie potrafiłam tego zakończyć. Dopiero kiedy już byłam kompletnie zrujnowana psychicznie i materialnie, poddałam się. Wyjazd za granicę i związek ze Stefanem były dla mnie jak terapia, przy nim dopiero zaczęłam się uspokajać i panować nad nerwami. Wiem, że to głupota pakować się w kolejny, trudny związek... Ale mimo wszystko chcę chociaż spróbować, jeśli życie z ChAD-owcem jest możliwe to podejmę "rękawicę". W ciągu tych paru miesięcy zdążyliśmy już coś razem zbudować, zaangażowaliśmy sie oboje i nie chcę tego tak szybko zmarnować.
@sliwka.w.kompocie, dziękuję za Twój post, na pewno postaram się przejrzeć Twoje wpisy na forum. Chętnie też wymienię się z Tobą doświadczeniami, zawsze warto mieć oparcie w kimś z podobnymi przejściami
Ehh, "trochę" się rozpisałam, wybaczcieOstatnia edycja: - https://www.psychiatria.pl/forum/historia-o-tym-jak-dostalam-darmowy-bilet-na-rollercoaster-zycia/watek/1465527/1.html#p1468579https://www.psychiatria.pl/forum/historia-o-tym-jak-dostalam-darmowy-bilet-na-rollercoaster-zycia/watek/1465527/1.html Historia o tym, jak dostałam darmowy bilet na rollercoaster życia...
Bestia_Bura
Właśnie czytam twoja historie i radę jaka mi ostatnio udzieliłam. Powiem ci ze trafiłaś do mnie, tylko muszę sue wziąć w garść. Właśnie teraz moj mąż znowu ma momenty obrażania mnie, i jaka to jaestem nic nie warta. Ja się łapie w pułapkę, placze, przeżywam a za kilka dni będzie dobrze, i taki kuleczki. Jedynie ci nowego zauważyłam u mojego męża to te zmiany nastroju ma dosłownie co 2-3 tygodnie od ostatnich 3 miesięcy. To mnie trochę nie pokoi, naszczescie na początku lutego ma wizytę u lekarza i lekarz coś poradzi. Mnie te częste zmiany teraz się nie podobają, bo choć pomiędzy jest normalnie, to boje się żeby jakas mania się nie wdała. Ostatnio pobyt w szpitalu miał grudzień 2015 (5dni) a potem styczeń 2016 (5dni) i do dzisiejszego dnia wszystko było wystarczająco ok. Teraz te zmiany jak pisze powyżej są zbyt częste. No i jeszcze zauważyłam ze po kryjomu sobie pije, a to już czerwona flaga. Wiem, ze spi w nocy, brak spania to jest to na co nie można pozwolić i zaraz dac znac lekarzowi, tak mi mówił jego psychiatra, i zawsze się męża pyta o spanie przy wizytach. Ja chyba jeszcze dziś z 50 razy przeczytam twój post żeby nie dać się prowokować. Trzymaj się i dzięki ze tutaj się pojawiałas. - https://www.psychiatria.pl/forum/historia-o-tym-jak-dostalam-darmowy-bilet-na-rollercoaster-zycia/watek/1465527/1.html#p1468606https://www.psychiatria.pl/forum/historia-o-tym-jak-dostalam-darmowy-bilet-na-rollercoaster-zycia/watek/1465527/1.html Historia o tym, jak dostałam darmowy bilet na rollercoaster życia...
Droga @sliwko, cieszę się, że w jakis sposób mogłam Ci pomóc. Doskonale Cię rozumiem - od mojego ostatniego wpisu upłynęło już trochę czasu, dużo się zmieniło również w moim mysleniu. Tak jak podejrzewałam, pozytywny okres w życiu Stefana własnie dobiegł końca i znów się zaczęło - i to w dosyć absurdalny sposób. Przez ostatnie tygodnie było wszystko wręcz idealnie - a ja dałam się zwiesć temu uczuciu i pozwoliłam sobie nawet uwierzyć, że już tak zostanie. Jak mogłam być tak naiwna... Myslę jednak sobie, że każdy by się na to nabrał widząc tryskającego energią, usmiechniętego człowieka. Tak własnie mijały kolejne tygodnie - ja, zmotywowania tym widokiem, znów zaczęłam z chęcią wracać do domu z pracy, odżyłam i nabrałam ochoty na więcej rzeczy. Dosłownie jakby mi ktos doładował akumulatory Niestety wszystko co dobre szybko się kończy...
Zaczęło się, gdy w piątek wróciłam z pracy do domu. Po drodze już szykowałam plany na wspólny weekend, analizowałam ostatnie tygodnie mysląc: "Jest tak cudownie, mogłabym tak spędzić z nim resztę życia"... Gdy weszłam do mieszkania, niby wszystko było ok - jednak nie do końca. Stefan poinformował mnie, że urząd pracy odmówił mu dalszego płacenia zasiłku. Nie będę wdawać się w szczegóły, tak czy inaczej akurat w tym przypadku to nie była jego wina. Nie wyglądał na szczególnie przygnębionego tym faktem, mimo wszystko starał się jakos wziąć w garsć. Gdy się tym przejęłam, pogłaskał mnie tylko po ręce, usmiechnął się lekko i powiedział: "Hej, to ja powinienem być teraz bardziej smutny od ciebie, nie martw się - będzie dobrze". Jakos mnie to podniosło na duchu, z głodu przecież umierać przez to nie będziemy. Wiedziałam jednak, że dla Stefana to był dosyć spory cios, więc starałam się go wspierać najlepiej jak tylko mogłam. Wieczorem otworzylismy sobie butelkę wina i zagłębilismy się w pogawędkę na temat zarobków w Polsce i w Niemczech. Było przy tym nawet trochę smiechu, jednak wszystko skończyło się w jednym momencie - kiedy zaczęlismy rozmawiać o mojej pracy. Powiedziałam w żartach cos w rodzaju: "No, ale musisz przyznać, że jak na menadżerkę to zarabiam całkiem nieźle". Wtedy on popatrzył na mnie i odpowiedział z sarkazmem: "Menadżerka? Zarabiasz tyle samo, co przeciętna sprzątaczka, twoja praca nic nie znaczy". To nie pierwsza sytuacja, kiedy mówił mi cos takiego, jednak tym razem naprawdę mnie to ruszyło. Wykonuję bardzo odpowiedzialną pracę, zaczynałam jako asystentka i ciężko pracowałam na swój awans. Moje zarobki do najniższych nie należą. Możemy sobie dzięki temu pozwolić na wiele rzeczy. Zanim Stefan stracił pracę, jego status życia był bardzo wysoki. Widziałam, że on sam źle się czuje z tym, że od wielu miesięcy ma problemy ze znalezieniem nowego miejsca zatrudnienia. Dlatego też starałam się bardzo dbać o jego potrzeby, ustępowałam mu w wielu sprawach byleby był zadowolony. Ja sama miałam taki okres w swoim życiu, gdzie byłam bardzo długo bezrobotna. Czułam się wtedy jak ktos niepotrzebny i bezużyteczny. Dlatego swoim zachowaniem starałam się mu choć trochę ulżyć, ciągle go motywowałam, angażowałam się w pomoc w poszukiwaniu pracy, omijałam drażliwe tematy. Tym bardziej zabolały mnie jego słowa, dosłownie zmieszał mnie i moją pracę z błotem. Wyprowadziło mnie to z równowagi, choć powinnam to olać. Powiedziałam spokojnie, ale stanowczo: "Mam pracę? Mam. Mam w umowie wpisane 'menadżer'? Mam. Przynoszę pieniądze do domu, opłacam nam czynsz? Tak. Masz gdzie mieszkać i co jesć? Tak. Stać nas na to, by kupić ci twoje ulubione wino? Tak. To o co ci jeszcze do cholery jasnej chodzi?".
I to był mój błąd.
Stefan wpadł w furię. Zaczął krzyczeć: "A co ja k***wa jestem twoim azylantem? Wyp***laj z powrotem do Polski, nie jestes u siebie, to nie jest twój kraj! Masz tydzień czasu, inaczej cię zniszczę!". Doszły jeszcze do tego wyzwiska, krzyczał, że jestem głupia, że odkąd się pojawiłam to jego życie stało się katastrofą, że przeze mnie jest jeszcze gorzej niż miał wczesniej... Zupełnie wbrew temu, co mówił jeszcze niedawno. Starałam się go jakos uspokoić, ale w pewnym momencie wstał, podszedł do mnie i złapał mnie za nadgarstki. Wysyczał: "Skoro jestes menadżerką to powinnas umieć się bronić, gdy ktos cię zaatakuje". Nie wiedziałam, co ma jedno do drugiego ale nim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, on scisnął mocniej i krzyknął: "No broń się!" - i zaczął z całej siły na mnie napierać. Odruchowo zaczęłam się bronić, odpychać go - jednak im bardziej się broniłam, tym mocniej on mnie atakował. W końcu przydusił mnie łokciem do sciany, chciałam go ugryźć ale zabrał rękę. Zaczęłam się dusić, wysapałam, żeby mnie puscił, bo nie mogę oddychać. Wtedy zostawił mnie, przeszedł na drugą stronę stołu, złapał scyzoryk (jest w nim korkociąg, przeważnie używamy go do otwierania wina), rozłożył go jak nóż i z furią wysapał po niemiecku: "Widzisz, mam nóż, jestem mężczyzną! Ja potrafię się bronić a ty nie, dla mnie to ty nie jestes menadżerem!". Byłam przerażona, przez ułamek sekundy nawet wystraszyłam się, że podejdzie do mnie z tym nożem i przystawi mi go do gardła... Na szczęscie Stefan powoli się uspokajał, jednak dalej mnie wyzywał. Zarzuciłam mu, że chciał mi zrobić krzywdę, na co on odparł: "Nieee, ja ci tylko chciałem pokazać jak ten swiat funcjonuje. Nawet się nie przyznawaj nigdzie, że jestes menadżerem bo się tylko skompromitujesz". A potem dosłownie w parę minut wrócił do normalnosci.
Nie mogłam tego wszystkiego pojąć, na następny dzień w ogóle się do niego nie odzywałam. On usmiechał się, zrobił mi sniadanie, udawał że nic się nie stało... Siedzielismy w milczeniu przy stole, ciągle się na mnie patrzył. Z czasem zła atmosfera powoli zaczęła opadać (nie należę do osób, które długo chowają urazę, zawsze staram się szybko zapominać). Chciałam z nim porozmawiać o tym, co zaszło. On jednak albo wszystko obracał w żart, albo udawał, że nic nie pamięta, smiał się, droczył się i mnie przedrzeźniał. Starał się mnie jakos udobruchać, mówił, że nie chciał mi zrobić krzywdy - po prostu chciał mi pokazać, że swiat jest brutalny i jako menadżer w dużej firmie powinnam umieć się przed tym bronić (WTF ?). Mimo to ja nadal pozostawałam dla niego chłodna, trzymałam dystans. Stefan zaczął robić to samo. Od tego momentu (4 dni) rozmawiamy ze sobą tylko oficjalnie. Mało tego, oznajmił mi, że skoro tutejsze urzędy nie potrafią mu pomóc i nie ma tutaj ofert pracy, musi zacząć szukać w innym regionie (landzie) - co oczywiscie wiązałoby się z tym, że się wyprowadzi.
Nie wiem, czy jest dalszy sens robić z tym cokolwiek. Stefan zdaje sobie sprawę, że cos jest z nim nie tak, sam to przyznaje - ale nie widzi przy tym żadnego problemu w swoim zachowaniu. Powiedział nawet cos w stylu: "Tacy ludzie jak ja zazwyczaj trafiają do kliniki". Kiedy ponownie zasugerowałam mu terapię, on stwierdził, że to nic mu nie da. Osobiscie wychodzę z założenia, że nie da się pomóc komus, kto tej pomocy nie chce. W moim przypadku to jak przysłowiowa walka z wiatrakami. Stefan będzie miewał te stany na okrągło, z wiekiem zacznie mu się nawet pogarszać - ale ja wiem, że on nic z tym nie zrobi. Nawet jesli kiedys znów trafi do kliniki, po miesiącu go wypuszczą i sytuacja się powtórzy, bo nie będzie kontynuował leczenia. Uswiadomienie sobie tego zajęło mi trochę czasu i spowodowało dużo bólu - niestety w tej sytuacji muszę odłożyć moje uczucia na bok i zadbać o własne zdrowie. Wiem, na ile mnie stać, że potrafię dużo wytrzymać - pytanie tylko, czy warto się poswięcać dla kogos, kto faktycznie tego nie docenia? Myslę, że to nie ma sensu. Nie potrafię mu pomóc, choć zrobiłam wszystko, co w mojej mocy. Tak jak powiedziała moja przyjaciółka terapeutka: "Jesli poczujesz, że to dla ciebe za dużo, po prostu odpusć - jemu i tak nie pomożesz, a sama zniszczysz sobie zdrowie". Jedynym warunkiem, żeby Stefan zaczął funkcjonować normalnie, jest podjęcie leczenia - niestety on nie widzi takiej potrzeby. Teraz powoli zaczynam rozumieć, dlaczego jego żona odeszła - po prostu chciała chronić siebie i, przede wszystkim, dzieci. Fakt faktem, że dzieciaki nie mają ze Stefanem częstego kontaktu ale szczerze mówiąc - możliwe że to dla nich lepiej, niż od małego miałyby doswiadczać życia z osobą chorą na ChAD. Skoro nam, dorosłym, ciężko jest być towarzyszem osoby chorej, to co dopiero dzieciom, które tłumaczą sobie swiat na swój sposób. Wiem, że nie powinnam wypowiadać się na ten temat, ale dużo rzeczy obserwuję. Była żona Stefana może poswięcić teraz dzieciakom tyle uwagi, ile potrzebują, nie skupiając się na problemach zdrwotnych męża. Znalazła sobie również nowego partnera, który naprawdę traktuje te maluchy jak swoje własne. Widać, że dzieciaki są naprawdę szczęsliwe. Nie wiem, może cos w tym jest... Nie chcę być źle odebrana, ja naprawdę nie uważam osób chorych na ChAD za zło wcielone. To są tacy sami ludzie jak my, też mają swoje uczucia i potrzeby. Niestety jednak dla mnie jest spora różnica między chorymi, którzy chcą cos z tym zrobić, by polepszyć jakosć życia swojego i innych dookoła a między egoistami, którzy sami w sobie nie dostrzegają problemu i niszczą tym życie swoim bliskim. To tylko swiadczy o tym, że ChADowcy podejmują swiadome decyzje i swiadomie ponoszą za nie również konsekwencje, nie ma co tłumaczyć wszystkiego chorobą. Akurat myslę, że egoizm/egocentryzm nie należą do objawów tej choroby, tylko bardziej do cech charakteru. Trafiłam na tym forum na ChADowców, którym naprawdę zależy na swoich rodzinach i leczą się, bądź szukają pomocy - dla ich i własnego dobra. Jestem pełna szacunku i podziwu dla takich osób i mocno trzymam kciuki za każdą taką personę. Niestety dla mnie chorzy, którzy pod wpływem choroby ranią swoich najbliższych i nie mają zamiaru nic z tym zrobić są dla mnie zwykłymi egoistami.
To by było na tyle z moich luźnych rozważań, oczywiscie każdy ma swoje własne zdanie i zawsze będę to szanować. Kochana @sliwko, życzę Ci dużo wytrwałosci w Twojej walce z chorobą męża. Ja już podjęłam decyzję w mojej sprawie, nie będę Ci mówić, co powinnas zrobić - to jest Twoje życie. Twoje i Twoich dzieci, jestes za nie również odpowiedzialna. Kiedys usłyszałam taki cytat: "Traktuj siebie tak, jakbys była swoją najlepszą przyjaciółką". Co bys doradziła swojej najlepszej przyjaciółce, gdyby była na Twoim miejscu? Niezależnie od odpowiedzi, jakąkolwiek decyzję podejmiesz, będę mocno trzymać kciuki za to, by Ci się udało Pozdrawiam Cię gorąco
PS: U mnie też jest alkohol, ostatnio Stefan zaczął pić dosć sporo piwa (co jest dziwne, bo on woli wino). Któregos razu otworzyłam smietnik pod zlewem i znalazłam osiem butelek. Tylko z jednego dniaOstatnia edycja:"Przecie na jedną i tę samą rzecz można patrzeć tragicznie, stworzyć sobie z niej udrękę, i można patrzeć na nią po prostu, a nawet wesoło."
Lew Tołstoj, "Anna Karenina" - https://www.psychiatria.pl/forum/historia-o-tym-jak-dostalam-darmowy-bilet-na-rollercoaster-zycia/watek/1465527/1.html#p1468645https://www.psychiatria.pl/forum/historia-o-tym-jak-dostalam-darmowy-bilet-na-rollercoaster-zycia/watek/1465527/1.html Historia o tym, jak dostałam darmowy bilet na rollercoaster życia...
Do Bestia_Bura,
Przepraszam za obcesowość, ale każdy z partnerów/rodziny ChAD-owców mógłby tu mniej lub bardziej podobne rzeczy pisać. Chociaż trzeba przyznać, że część osób takich akcji jak Ty nie doświadczyło nigdy. Ale do rzeczy. Po co piszesz o tym, skoro jedyna rada to leczenie Twojego partnera? Nad czym się zastanawiasz i na co liczysz nic nie robiąc w tym kierunku, za to brniesz w tę relację dalej? Mało tego pozawalasz sobie jeszcze na wspólne picie alkoholu z nim? Przy ChAD wszelkie używki są zakazane.
Piszesz, o tym że ChAD-owcy działają świadomie i takie tez podejmują decyzje. Po pierwsze, gdyby tak było, to nie byli by chorzy. Po drugie, skoro brak Ci wiedzy w tym względzie chociażby, to jak zamierzasz żyć z osobą chorą? Po trzecie, skoro uważasz, że wszystko Twój partner robi świadomie, to z jakiego powodu z nim jesteś? Odpowiada Ci, że ktoś Cie poniża, wyzywa, ma za nic?
Nie robisz nic w kwestii leczenia swego partnera, ale i sama zdaje się, nie widzisz, że długa droga terapeutyczna przed Tobą.
W ogóle Twoje posty wyglądają na prowokację.Ostatnia edycja: - https://www.psychiatria.pl/forum/historia-o-tym-jak-dostalam-darmowy-bilet-na-rollercoaster-zycia/watek/1465527/1.html#p1468646https://www.psychiatria.pl/forum/historia-o-tym-jak-dostalam-darmowy-bilet-na-rollercoaster-zycia/watek/1465527/1.html Historia o tym, jak dostałam darmowy bilet na rollercoaster życia... Treść zablokowana przez moderatora
- https://www.psychiatria.pl/forum/historia-o-tym-jak-dostalam-darmowy-bilet-na-rollercoaster-zycia/watek/1465527/1.html#p1468680https://www.psychiatria.pl/forum/historia-o-tym-jak-dostalam-darmowy-bilet-na-rollercoaster-zycia/watek/1465527/1.html Historia o tym, jak dostałam darmowy bilet na rollercoaster życia...
@juliap, nie wiem dlaczego odebrałaś mój post w taki sposób. Widziałam na tej stronie bardziej kontrowersyjne wypowiedzi od mojej (typu "jeżdżenie" po ChADowacach) i nie otrzymały one aż tak ostrej reakcji zwrotnej. Napisałam, że podjęłam już decyzję - wyniknęła ona właśnie z takich wniosków, jakie przytoczyłaś. Każdy ma pewne granice, ja byłam bardzo cierpliwa wytrzymując najpierw docinki a potem obelgi - tym bardziej, że więcej było "górek" niż "dołków". Robiłam to póki nie zorientowałam się, że mój partner nie widzi w tym nic złego i, co więcej, nie ma zamiaru nic z tym zrobić. Myślę, że niejedna osoba żyjąca z chorym na ChAD godzi się na takie poświęcenie, jak chociażby @sliwka - za co bardzo ją podziwiam. Ja sama ostatecznie się poddałam, gdyż mój ChADowiec odrzuca każdą pomoc i moim zdaniem nie ma sensu tego ciągnąć, to mu nie przejdzie samo z siebie jak katar. Opisałam moją sytuację dość szczegółowo, natomiast Ty oceniłaś ją bardzo płytko. Nie rozumiem Twojej agresji w moją stronę jak również i zarzutu prowokacji - w jakim celu miałabym to robić? Trochę jestem za stara na bycie trollem internetowym, nie bawi mnie również wszczynanie tzw. gównoburz. W szczególności nie na taki temat. Co do alkoholu, zawsze piliśmy okazjonalnie. Ukryte butelki po piwie odkryłam praktycznie na dniach i mocno mnie to zaskoczyło, tym samym od razu starałam się ukrócić ten proceder. Poza tym, od samego początku pisałam, że nie posiadam pełnej wiedzy na temat choroby dwubiegunowej i z tego właśnie powodu trafiłam na to forum. By wymienić się doświadczeniami z osobami o podobnych przeżyciach i dowiedzieć się czegoś konkretniejszego niż definicja z Wikipedii. Chciałam sprawdzić co robię źle, a co mogę zmienić na lepsze. Zobacz, z samej Twojej wypowiedzi można już nawet uzyskać przydatną informację - mam na myśli to o piciu alkoholu przez ChADowców. Powyższe wpisy są tylko moimi osobistymi rozważaniami, uważam że nie jestem jedyna, która ma takie myśli na ten temat. Każdy radzi sobie z problemami na swój sposób i na swój sposób tłumaczy sobie różne rzeczy. Moim zdaniem forum tematyczne jest dobrym miejscem na wymianę poglądów a to, że każdy ma inne, uważam za coś całkiem oczywistego. Nie przybyłam tu po to, by wszczynać i angażować się w kłótnie. Przykro mi, że tak to odebrałas. Może i faktycznie to, co napisałam, wydaje się głupie lub niewłaściwe - ciężko jest zebrać myśli, gdy jest w tobie tyle różnych, czasem skrajnych emocji. Mam nadzieję, że tym razem zrozumiałaś mnie dobrze. Pozdrawiam!
"Przecie na jedną i tę samą rzecz można patrzeć tragicznie, stworzyć sobie z niej udrękę, i można patrzeć na nią po prostu, a nawet wesoło."
Lew Tołstoj, "Anna Karenina" - GośćZaloguj się , aby dodać odpowiedź
- Agorafobia Citaxin praca
Witam. Moja żona ma stwierdzona agorafobia.Bierze Citaxin od 2 dni dawka juz 2x20mg,...
- Problem z głową
Witam wszystkich na imię mam Patryk mam problemy dla tego zwracam się do was o pomoc...
- Zachowanie lekarza psychiatry
Mój narzeczony został skierowany przez swojego psychoterapeutę do psychiatry....