Forum: Zaburzenia afektywne dwubiegunowe - CHAD
Temat: Historia o tym, jak dostałam darmowy bilet na rollercoaster życia... (25)
- https://www.psychiatria.pl/forum/historia-o-tym-jak-dostalam-darmowy-bilet-na-rollercoaster-zycia/watek/1465527/3.html#p1468974https://www.psychiatria.pl/forum/historia-o-tym-jak-dostalam-darmowy-bilet-na-rollercoaster-zycia/watek/1465527/1.html Historia o tym, jak dostałam darmowy bilet na rollercoaster życia...
Bardzo dobra decyzja, masz racie, te forum jest po to żeby sobie na wzajem pomagać, ale niektórzy o tym zapominają .
You'll never live if you're just too scared to die...
- https://www.psychiatria.pl/forum/historia-o-tym-jak-dostalam-darmowy-bilet-na-rollercoaster-zycia/watek/1465527/3.html#p1468983https://www.psychiatria.pl/forum/historia-o-tym-jak-dostalam-darmowy-bilet-na-rollercoaster-zycia/watek/1465527/1.html Historia o tym, jak dostałam darmowy bilet na rollercoaster życia...
Bestia Bura
bardzo lubie czytac twoje posty poniewaz doladnie opisuja moja sytuacje, masz talent do opisywania a ja w swoich wypowiedziach jestem chaotyczna i wychodzi co wychodzi, ale ryzykuje i pisze moze przeczyta ktos.
Z twojego opisu wydaje mi sie, ze bardzo dobrze zrobilas ze odeszlas od Stefana. Mysle sobie o sobie i mam wrazenie, ze gdybym wiedziala, ze moj obecny maz ma chorobe psychiczna to nie angazowalabym sie w taki zwiazek. Choc wiadomo ze nie ma idealnych zwiazkow, nigdy nie wiadomo co czlowieka spotka, to dalej uwazam ze tego rodzaju choroby to ciezki kawal chleba i wcale bym sie drugi raz nie pisala na taka jazde bez trzymanki.
Wiem tez ze dla innych brzmi to tak jak bym byla matka polka cierpietnica i moze i tak jest ale tez wydaje mi sie ze nie naleze do takich uleglych kobiet. Po prostu moja historia napisala sie inaczej.
Mysle, a wrecz jestem przekonana, ze swojego meza poznalam w hipomani i nawet jego dziwne zachowania w jakis sposob tlumaczylam sobie, a do tego nie mialam pojecia ze moj maz jest chory psychicznie. I ani on ani nikt z jego rodziny mi o tym nie powiedzial. Po dwoch latach naszego malzenstwa (mielismy wtedy juz roczne dziecko) maz wpadl w manie i wtedy wydarzaly sie niesamowite zeczy typowe dla osob w stanach maniakalnych, to juz zupelnie inny wymiar normalnosci, zupelnie nie dostepny dla nas normalnych ludzi. Maz wtedy kilkakrotnie bywal w lokalnych szpitalach a nawet i w areszcie. Ja wtedy bylam w innym stanie (mieszkamy w USA) z dzieckiem i staralam sie wszystko zalatwiac co sie dalo na telefon. Pewnego dnia znalazalam meza na szczescie w szpitalu i mialam okazje rozmawiac z lekarzem. MIalam juz wykupiony bilet lotniczy do meza (wtedy maz znalazl prace w innym stanie i tam mielismy sie przeprowadzac, wiec nawet mielismy juz mieszkanie wynajete), doktor powiedzial mi ze nie musze sie spieszyc, maz bedzie kilka dni w szpitalu na odziale psychiatrycznym. Wyobrazcie sobie jaki przezylam szok, nigdy wczesniej nie mialam nic wspolnego z chorobami psychicznymi. Lekarz ten zaytal mi sie czy wiem co moejmu mezowi dolega, ja oczywiscie odpowiedzialam ze nie wiem. Otoz, wtedy ten lekarz powiedzial mi ze zdjagnozowali ze ma CHAD mieszany typ 1 czyli ten najciezszy. Wtedy zadzwonilam do meza matki i powiedzialam jej ze wiem na co maz jest chory i teraz chce aby mi ona tez podala jego chorobe i lekarza u ktorego sie leczyl wczesniej. Wtedy jego matka powiedziala mi ze syn ma CHAD i podala mi nazwisko lekarza, ktorego maz odwiedzal kiedy chcial. Matka mojego meza, trzymala w tajemnicy jego chorobe, a ja sobie musialam sama dojsc na co maz jest chory. Dodam tylko, ze nie utrzymuje kontaktow z jego matka, raczej spotkamy sie na odwiedzinach i jest to chlodny kontakt. Pomimo wszystkiego moj maz jest odbierany przez otoczenie jako dobry czlowiek, lubiany w towarzystwie i respektowany i niewatpliwie tak jest. Ja nie znajac tej choroby, po prostu myslalam, ze wiecej sie to nie powtorzy i pomimo calej burzy z mania i depresja, szpitalami i aresztami, sadami i dlugami wyszlismy na prosta. Maz znalazl prace, wrocilismy na stare miejsce i bylo dobrze. Niestety zmiany nastrojow sie pojawialy i wtedy czesto (jak na moj niespokojny charakter) wybuchalam zloscia, ale potem mijalo i znowu wydawalo sie, ze juz nigdy n ie powtorza sie takie sceny. Wlasnie taka bylam naiwna a nawet do tej pory jestem. W miedzy czasie powiekszylismy rodzine, kupilismy dom, wyjazdy na wakacje, wyjazdy na narty z dziecmi, hej zycie wcale nie jest zle a wrecz usmiecha sie do nas. Ale coz nastroje przychodza i odchodza, dzis tak jak wczesniej pisalam, tych zmian nastrojow jest za czesto w tak krotkim odstepie czasu, do tego dochodza piwa, wina. W domu jest taki dziwny spokoj poniewaz sytacja jest raczej napieta. Maz uwaza, ze wszystko w porzadku a ja uwazam, ze sytuacja moze sie zmienic na gorsze. Juz we wtorek idzie do lekarza i mam nadzieje, ze tam co sie lepszego wydarzy. Ogolnie maz sie leczy i zdaje sobie sprawe ze swojej choroby, ale niestety, nie chce zdac sobie sprawy, ze jego zachowanie historycznie doprowadzalo do mani i problemow a potem pobytow w szpitalu. Jak na razie cynizm, egoizm w naszym zwiazku a pomiedzy obracanie wszystko w zart. Jak ja zartu nie kupie to maz wyda cieta riposte i idzie sobie do innego pokoju. Ja nigdy takiego zwiazku nie chcialam, nie ma u nas przemocy fizycznej, ale za to duzo psychicznej na moja niekorzysc, przynajmniej na dzien dziesiejszy. - https://www.psychiatria.pl/forum/historia-o-tym-jak-dostalam-darmowy-bilet-na-rollercoaster-zycia/watek/1465527/3.html#p1468994https://www.psychiatria.pl/forum/historia-o-tym-jak-dostalam-darmowy-bilet-na-rollercoaster-zycia/watek/1465527/1.html Historia o tym, jak dostałam darmowy bilet na rollercoaster życia...
@sliwka, nie musisz się aż tak bardzo martwić o składnię, ja doskonale rozumiem Twoje wypowiedzi Nawet jesli są one lekko chaotyczne to jest to tylko wynikiem tego, że są one naładowane silnymi emocjami. Ciężko jest w takim stanie sklecić cos sensownego, ja sama moje posty wielokrotnie czytam i poprawiam, zanim je opublikuję
Nie mogę zrozumieć jednej, istotnej rzeczy - dlaczego rodziny ChADowców najczęsciej ukrywają prawdę przed przyszłym/potencjalnym partnerem chorego? Osobiscie miałam ogromny żal do rodziny Stefana, że nikt nie uprzedził mnie o jego zaburzeniach - o wszystkim dowiedziałam się dopiero po naszym pierwszym rozstaniu od jego byłej żony (akurat wtedy się z nią poznałam). Do tamtego momentu panowała jakas dziwna zmowa milczenia na ten temat... To własnie była żona Stefana opowiedziała mi o jego przeszłosci, różnych "fazach" i "wyskokach", o przymusowych hospitalizacjach... Pokazała mi nawet dokumenty z kliniki - w protokole z ostatniej interwencji opisany był cały jej przebieg oraz wstępna diagnoza: ostre zaburzenie psychotyczne. Co mnie zdziwiło najbardziej, w kwestii opisu zdarzenia przesłuchano głównie matkę Stefana (gdy nastąpił atak, jego była żona zadzwoniła po pomoc własnie do niej). Przedstawiła ona całą sytuację jako skrajnie niebezpieczną - stwierdziła nawet, że Stefan stanowi zagrożenie dla zdrowia i życia swojej rodziny. Aby to poprzeć, opisała zdarzenia, które nie miały miejsca (np. fakt, że podczas ataku żona Stefana ugryzła go w obronie własnej). Tak jakby bardzo zależało jej na tym, by został on umieszczony w klinice... Gdy to nastąpiło, starała się odciąć żonę Stefana od niego, a sama niezmiernie często jeździła do niego w odwiedziny. Po każdym powrocie mówiła tylko, jak to Stefan wspaniale się czuje i jak chętnie z nią rozmawia (co potem okazało się nieprawdą, trzymali go na silnych lekach i prawie nie kontaktował).
W podobny sposób postąpiła po naszym burzliwym pierwszym rozstaniu - pod pretekstem "Stefan musi teraz pobyć sam" spakowała nas dwie i wywiozła na tydzień do swojej siostry. W tym czasie kategorycznie zabroniła mi się z nim kontaktować (bo "on potrzebuje teraz spokoju") a sama jeździła do niego po kilkanascie razy dziennie. Za każdym razem opowiadała, że Stefan bardzo chętnie z nią rozmawia i czuje się bardzo dobrze - ale gdy po tygodniu wróciłysmy, zastałam go w jeszcze gorszym stanie niż wczesniej. Wyglądał jak zastraszone zwierzę - był zaniedbany, w pomiętych ciuchach, potarganych włosach i obłędem w oczach. Tego samego dnia jego matka "zorganizowała" mi wyprowadzkę z ich domu - bo "w tej sytuacji nie mogę już z nimi mieszkać". Zakwaterowała mnie u swojego przyjaciela, ale nadal próbowała kontrolować moje życie - na co jej jednak nie pozwoliłam. Wracając do tematu, gdy związałam się ze Stefanem, nikt absolutnie ani słowem nie odezwał się na temat jego choroby. Mówiono mi tylko, że ma depresję po rozstaniu z żoną i powinien udać się z tym do lekarza. Nic więcej. Tak własciwie to jego matka miała swój cel w tym, że sprowadziła mnie do Niemiec. Z biegiem czasu od znajomych ze wspólnego otoczenia dowiedziałam się, że ona po prostu szukała dla niego nowej partnerki. Takiej, która będzie JEJ odpowiadać. Musiałam wydawać się być dla niej idealną kandydatką - znała mnie od dziecka, wiedziała, że mam bardzo spokojny charakter (prawdopodobnie miała nadzieję, że również uległy). Wykorzystała więc fakt mojego rozbicia emocjonalnego po ostatnim toksycznym związku i w ramach "terapii" zaproponowała mi wakacje. Miało to miejsce jakos w okresie wielkanocnym ubiegłego roku - zadzwoniła z życzeniami i przy okazji zaczęła się zwierzać, że z jej synem jest bardzo źle (z tą jego rzekomą depresją) a ona nie wie, jak ma mu pomóc. Rzuciłam wtedy cos takiego: "Szkoda, że nie mam okazji z nim porozmawiać, chciałabym pomóc - ale za to ty jestes na miejscu i możesz próbować go wspierać"... A ona tylko jakby na to czekała. W tej samej sekundzie bez namysłu odparła: "Przyjedź do nas, odpoczniesz sobie, ja ci tu już bilet na busa rezerwuję na jutro!". No cóż... To było BARDZO dziwne, ale... W sumie nie miałam nic do stracenia. Po detoksie od mojego byłego partnera było mi już wszystko jedno, żyłam w wielkiej obojętnosci. I tak to się własnie zaczęło. Jak to się mówi - z deszczu pod rynnę
Widzę @sliwka, że Ty również nie mogłas liczyć na informacje od tesciowej w sprawie choroby Twojego męża. Mało tego, w trakcie sledzenia forum natrafiłam również na posty osób, przed którymi również rodziny ich chorych partnerów zatajały ChAD. Nie potrafię tego pojąć, potencjalny "towarzysz życia" ma prawo wiedzieć, z czym przyjdzie mu się zmierzyć. Ma również prawo do wyboru, czy w ogóle chce się z tym zmierzyć. O ile ukrywanie choroby przez samych chorych jestem jeszcze w stanie sobie wytłumaczyć, o tyle trzymanie tego w tajemnicy przez ich rodziny już nie. Nie wiem, może oni po prostu często nie akceptują faktu, że ich dziecko/rodzeństwo/wnuk ma zaburzenia psychiczne? Że wypierają sobie to z głowy i usilnie starają się wierzyć w to, że ich bliski funkcjonuje jak zdrowy człowiek i potrafi nawiązać normalny związek? Albo najprostsze z najprostszych: "Co ludzie powiedzą?". Niestety społeczeństwo raczej negatywnie reaguje na wszelkie odchyły od normalnosci. Następuje wówczas zjawisko separacji od takich osób, a nawet i ostracyzm. Może jest to zwyczajnie strach przed byciem napiętnowanym, odrzuconym przez innych, gorszym (z czym się osobiscie nie zgadzam)... Nie jestem matką ale myslę, że każdy rodzic ma choćby minimalne ambicje w stosunku do swojego dziecka. Na pewno chciałby, żeby było ono akceptowane przez otoczenie i traktowane normalnie - a nawet i osiągnęło jakis sukces w życiu. Choroba psychiczna jest czynnikiem, który teoretycznie mógłby to uniemożliwiać - może więc stąd wynika to całe ukrywanie prawdy przed swiatem...
@sliwka, na pewno nie uważam Cię za Matkę Polkę Wiecznie Cierpiącą Ty po prostu przez cały ten czas walczyłas o swoją rodzinę - myslę, że każda normalna kobieta (i nie tylko, mężczyźni również), której zależy na swoich bliskich, zrobiłaby to samo. Zresztą, nie jestes osamotniona w tej sytuacji. Z tego, co widzę, na tym forum wypowiadają się też inne żony ChADowców, które dla ratowania swoich rodzin zgadzają się na znoszenie trudów tej choroby. I tak samo jak Ty aktywnie angażują się w walkę z ChADem - pilnują wizyt u lekarza, wspierają, a w skrajnych przypadkach trzymają rękę na pulsie i organizują hospitalizację. Niestety podejmowanie takich decyzji jest bardzo trudne - możesz odejsć, zadbać o siebie i dzieci i nie martwić się więcej o "wyskoki" męża, albo zostać przy nim, poswięcić się sprawie i żyć w ciągłej niepewnosci. Każda z opcji ma swoje plusy i minusy. Jesli odejdziesz, będziesz mieć spokojne życie, ale wciąż mogą przesladować Cię mysli w stylu: "Może mogłam zrobić cos więcej, by mu pomóc?". Do tego jeszcze, jesli nadal mocno go kochasz, zaczniesz tęsknić. Z drugiej strony, jeżeli zostaniesz, uspokoisz sumienie (bo będziesz trwać przy mężu "w zdrowiu i w chorobie"), mąż będzie miał wsparcie kochającej osoby i nie zostanie skazany na samotną walkę z chorobą - ale Ty sama nigdy nie uzyskasz stuprocentowej pewnosci, czy zacznie on normalnie funkcjonować. To jest jak jedna wielka niewiadoma. Musisz liczyć się z tym, że może mu się pogorszyć. Tak samo jak musisz brać pod uwagę to, że Ty też jestes tylko człowiekiem - i jak każdy człowiek masz swoje granice wytrzymałosci.
Piszesz, że gdybys od początku wiedziała o ChADzie męża, nie zdecydowałabys się na związek z nim. Ja mam trochę pokręconą sytuację. Gdy na początku wiązałam się ze Stefanem, kompletnie nie miałam pojęcia o jego chorobie. Jednak już gdy wracalismy do siebie, miałam jej pełną swiadomosć. Może byłam po prostu bardzo pewna siebie w tych swoich uczuciach do niego, myslałam sobie: "Kochamy się, jestesmy razem szczęsliwi - poradzę sobie ze wszystkim". Wiesz, jak to jest, zakochany człowiek widzi swiat przez różowe okulary, czuje się wtedy jak młody bóg. Możnaby wtedy nawet góry przenosić... Chociaż w mojej głowie paliło się multum czerwonych swiateł i lampek ostrzegawczych z napisem STOP lub "Zastanów się!". Gdzies tam w głębokiej podswiadomosci czułam, że to się może źle skończyć. Chciałam jednak podjąć tę walkę, ja w ogóle w moich związkach zawsze robię z siebie taką "bohaterkę" ratującą swoją miłosć nawet za cenę życia. Taki mam jakis dziwny, pseudoromantyczny schemat "tej poswięcającej się bez granic" - chociaż z upływem lat powoli przestaję wierzyć w te wszystkie utopijne wizje romantycznej miłosci serwowane przez media. Więc sama widzisz, jak już to ja mogę pretendować do miana Polki Cierpiętnicy (bo matką nie jestem, chyba że dla mojego kota i królików) To też nie jest tak, że próbuję sobie sama zaimponować - ja naprawdę bardzo kochałam Stefana i ze wszystkich sił chciałam go z tego wszystkiego wyciągnąć. Byłam mocno zaangażowana w naszą relację, zresztą ja ogólnie często spotykam się z zarzutem, że za szybko i za głęboko angażuję się w związki. Wtedy moje "ja" nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia - wszystkie moje własne potrzeby znikają i zostają zastąpione przez potrzeby partnera - i nie widzę w tym problemu. Po prostu staje się on dla mnie całym swiatem - i zdaję sobie sprawę z tego, że to zdrowe nie jest. W ten oto sposób na przykładzie mojego poprzedniego związku - potrafiłam miesiącami chodzić w łatanych po tysiąc razy jeansach, a partnerowi kupowałam najlepsze buty, jakie były w sklepie. Zgadzałam się na realizację jego największych marzeń - wzięlismy psa ze schroniska, choć krucho było u nas z pieniędzmi. Wspierałam z całych sił w każdej rozterce, mniejszej i większej - a gdy ja potrzebowałam psychicznego wsparcia, po prostu radziłam sobie jakos z tym sama. Tolerowałam jego kłamstwa, machałam na nie ręką i przyjmowałam kolejne przeprosiny. Aż w końcu mnie to wszystko przerosło - miałam dwa razy załamanie nerwowe. A myslałam, że ze wszystkim dam sobie radę... Wiem, że moje postępowanie było po prostu głupie i naiwne, ale tego już nie cofnę.
Ze Stefanem byłam już bardziej stanowcza, ale nadal chodziłam na duże ustępstwa wobec niego. Jedlismy tylko to, co jemu smakowało. Meble kupowalismy takie, jak on chciał - choć sam często pytał mnie o zdanie w tej kwestii. Myslałam, że to są głupoty i nie warto się o nie wykłócać - dlatego robiłam wszystko, byleby był zadowolony... Ale potem zaczęło się coraz większe wchodzenie na głowę, nawet nie spostrzegłam, kiedy dokładnie to nastąpiło. Te wszystkie docinki pod wpływem "dołka", potem jawne szydzenie, wyzywanie i obrażanie - a na koniec przemoc. Z początku tłumaczyłam sobie, że to choroba, że mam się nie przejmować i brać to na spokojnie, nie dać się wytrącić z równowagi... Że własnie na tym to polega, by być silnym. Jednak przez ostatni incydent musiałam trochę zweryfikować moje myslenie. Uswiadomiłam sobie, że jego rodzina przez te wszystkie lata robiła dokładnie to samo. Starali się tego wręcz nie zauważać i udawać, że wszystko jest ok, przymykać oko - a ja powoli również zmierzałam w tym kierunku. Chociaż tyle z mojej strony, że zawsze wprost sygnalizowałam Stefanowi, że jego zachowanie jest nieprawidłowe, co oczywiscie nie przynosiło skutku. Stefan ma cos w rodzaju osobowosci narcystycznej - nigdy nie dostrzega swojej winy, uważa wręcz, że wszystko robi najlepiej i bezbłędnie. Jest przekonany o swojej nieomylnosci, gdy wyjątkowo dobrze mu się wiedzie zachowuje się wręcz jak jakis bóg. Tak samo nie widział swojej winy w tym, że podniósł na mnie rękę, wręcz obracał to w żart. Stworzył sobie jakąs dziwną, życiową misję "wychowania" mnie w duchu swoich przekonań. Chciał wpoić mi swój materialistyczno-ekonomiczno-pragmatyczny stosunek do swiata i wybić z głowy moją "głupią, naiwną mentalnosć". Jak on to mówił - chciał, żebym się "wyrobiła", bo swiat jest brutalny i muszę się uodpornić. Najprosciej mówiąc, miałam być tak wyrachowana jak on. Tak, dopiero teraz zaczęłam zdawać sobie sprawę z tego, jak bardzo Stefan jest wyrachowany - i to, jak bardzo potrafi manipulować uczuciami innych, by osiągnąć swoje cele. Zupełnie jak jego matka...
Kurrr... Chyba nigdy nie zmądrzeję
Dobra, kończę mój grafomański bełkot na dzisOstatnia edycja:"Przecie na jedną i tę samą rzecz można patrzeć tragicznie, stworzyć sobie z niej udrękę, i można patrzeć na nią po prostu, a nawet wesoło."
Lew Tołstoj, "Anna Karenina" - https://www.psychiatria.pl/forum/historia-o-tym-jak-dostalam-darmowy-bilet-na-rollercoaster-zycia/watek/1465527/3.html#p1469079https://www.psychiatria.pl/forum/historia-o-tym-jak-dostalam-darmowy-bilet-na-rollercoaster-zycia/watek/1465527/1.html Historia o tym, jak dostałam darmowy bilet na rollercoaster życia...
Bestia_ Bura
siwetny cytat Tolstoja, postaram wplesc go w jakas rozmowe z mezem, a dla siebie wybrac jak chce sobie patrzec na obecna sytuacje, on ksiazek nie czyta (on tylko mysli, oblicza, kreauje, matematyka to jego zylka, wiec moze dlatego jest ograniczony, hahaha) wiec moze pomysli o mnie jaka to ja jestem inteligentna, ale do zeczy. Wlasnie rozmawialam z pewna pania, ktorej syn ma tez CHAD, ona nie jest Polka i prowadzi grupy wsparcia. Cudowne jest to ze dala mi kontakt do siebie i zawsze ma czas porozmawiac ze mna, doradzic, ustawic mnie, i zazwyczaj po jej rozmowach jest we mnie taka sila. Ale ze wszystkimi z ktorymi dotychczas mialam okazje rozmawiac w sprawie meza, zawsze zbiega sie do bycia aby byc lub sie nauczyc byc opaowanym, umiec chorego zrozumiec ale nie dac sie sprowokowac, byc milym ale stanowczym, zawsze mi powtazaja, w kolko ze cokolwiek sie wydarzy nie bede w stanie tego kontrolowac natomiast moge kontrolowac swoje zachowanie, mowia, ze jest ciezko ale da sie tego nauczyc. Oh, szkoda,ze nie naleze do latwych uczniow. Staram sie i czasami mi sie udaja, powiem nawet,ze w tym tygodniu bylam duzo lepsza w zachowaniu bo jakos nie wybuchlam krzykiem. Wczoraj sie wkurzylam, kiedy mezowi probowalam uzmyslowic ze to co robi moze skonczyc sie mania, jak tylko to usluszal zaczal jak z automatu mnie obwiniac, ja podskoczylam, krzyknelam z nerwow, ale jakos zdolalam sie uciszyc dosc szybko i reszte dnia tez bylo spokojnie. Dzis rano zadzwonilam do meza do pracy przypomniec mu cos waznego (zwykle tam sprawy domowe), i rozpoznalam w jego glosie taka ironie i wesolkowatosc. Zazwyczaj w pracy potrafii utrzymac swoj ton, a teraz to nastepny zly znak. NIe wiem, mam tylko nadzieje, ze on dotrwa do Wtorku (idziemy do lekarza) a to jeszcze kilka dni niestety, no i czy ta wizyta go wogole przebudzi, a co jak nie pojdzie? Po prostu na dzien dzisiejszy to mozna powiedziec ze bylby po prostu cod albo jego wielka sila woli zeby zorientowal sie, ze zaczyna sie rozjezdzac ze zdrowiem. Przeciez zna doskonale ten stan umyslu i zachowania typu picie, podwyzszona energia no i niezadowolenie czlonkow rodziny, przeciez wie jak to sie konczylo. Mam nadzieje ze Bog da mi sile i rozum abym sama sie nie rozjechala, przyznam ze sama czuje sie duzo lepiej jak jestem w tej sytuacji bardziej opanowana, jestem wtedy mniej zestresowana i bardziej chce mi sie robic fajne zeczy czy z dziecmi czy sama ze soba, ale czy jestem takie opanowanie utrzymac na dluzej to nie wiem. Czym bardziej maz sie rozjezdza tym bardziej moje emocje skakaja.
Bestia Bura-
gdzies w jednym poscie napisalas, ze sama wpadalas w obesje kiedy wydawalo ci sie ze maz cie zdradza. Wiesz co, wyobraz sobie ze jak teraz patrze na przeszlosc to tez takie mialam obsesyjne mysli o tej zdradzie, wtedy pamietam ze i lekarz i psycholog (przechodzilismy intensywna terapie) stwierdzili ze on mnie nigdy nie zdradzil, to nie w jego stylu i to nawet w mani. Innym razem pamietam jak siedzialam przed domem i pomimo ze nikogo nie bylo mialam jakies dziwne uczucia ze ktos za mna stoi, po kilku tygodniach takich roznych dziwnych uczuc doszlam do tego, ze przeciez sama zaczynam miec zwidy i obsesje, po prostu udziela mi sie meza zachowanie. Zbyt bardzo angazowalam sie w pomaganie mu i wszystko zazwyczaj z odwrotnym czyli negatywnym skutkiem dla mnie. Mam nadzieje, ze tym razem gdyby doszlo do mani i szpitali (oczywiscie od mani do szpitala to dosc dluga i wyboista droga, bo ktory maniak chce tam isc) zachowam zimna krew i mniej bede sie angazowac a bardziej obserwowac, na dzien dzisiejszy naprawde zauwazylam ze jestem w stanie obserwowac wiecej niz reagowac, choc droga daleka do az takiego mojego stadium.
W kazdym badz razie, mysle ze podjelas bardzo rozsadna decyzje ze od Stefana odeszlas. Wiesz dlaczego odeszla od niego jego zona, wiesz wszystko co powinnas aby dac sobie spokoj z kims kto zupelnie nie ma ochoty na leczenie swojej choroby. Czy jezeli cukrzyk przestal by sie leczyc to by mu sie poprawilo-zdrowie czy jakosc zycia? Tak, dokladnie jest tez z CHAD i innymi chorobami chronicznymi. Nie da sie ich calkowicie wyleczyc ale na szczescie sa sposoby aby poprawic sobie i innym wlasnie jakosc zycia. - https://www.psychiatria.pl/forum/historia-o-tym-jak-dostalam-darmowy-bilet-na-rollercoaster-zycia/watek/1465527/3.html#p1469605https://www.psychiatria.pl/forum/historia-o-tym-jak-dostalam-darmowy-bilet-na-rollercoaster-zycia/watek/1465527/1.html Historia o tym, jak dostałam darmowy bilet na rollercoaster życia...
@sliwka, "Anna Karenina" to obok "Mistrza i Małgorzaty" jedna z moich ulubionych powieści Akurat ten konkretny cytat stał się moim osobistym mottem w okresie, kiedy jeszcze walczyłam z wahaniami nastroju Stefana. Tak na marginesie, on też jest bardziej ścisłym umysłem niż fanem literatury, ma wykształcenie w kierunku elektrycznym i dla niego świat to tylko liczby Po prostu ja od zawsze bardzo się wszystkim przejmowałam i brałam do siebie nawet najmniejszą głupotę, co też między innymi doprowadziło do mojej nerwicy... Myślę, że gdybym była bardziej silniejsza i odporniejsza na wpływ innych ludzi (głównie moich dotychczasowych partnerów, choć nie miałam ich wielu), nie doszłoby do tego. Stąd ten cytat stał się moją motywacją, by zmienić troszkę moje podejście - bo i sytuacja ze Stefanem tego wymagała. Stwierdziłam, że najlepszym sposobem na uodpornienie się na jego "skoki" będzie nie branie tego wszystkiego aż tak na poważnie... Może i było to głupie, ryzykowne i naiwne myślenie, ale jak to się mówi: tonący brzytwy się chwyta. Skoro inne sposoby dotychczas wykorzystywane przez jego rodzinę zawiodły to pomyślałam, że może warto spróbować czegoś niekonwencjonalnego. Nie chciałam z tej całej choroby tworzyć sobie cytatowej "udręki", więc postanowiłam traktować to troszkę z przymrużeniem oka (ale bez przesady) - i muszę przyznać, że przez jakiś czas działało Przestałam się tak stresować, znosiłam tę chorobę o wiele lepiej, również Stefan widząc moje nietypowe reakcje zachowywał się nieco inaczej. Myślę jednak, że chyba też dużo zależy od sytuacji... Kiedy Stefan po raz pierwszy zaczął być naprawdę agresywny, nie mogłam przejść nad tym tak po prostu do porządku dziennego. To był moment na ponowne przeanalizowanie wszystkiego i zmianę myślenia.
Muszę Ci przyznać rację, faktycznie chwilami choroba Stefana udzielała się również i mi. On sam zwracał mi czasem uwagę, że nastrój zmienia mi się błyskawicznie, sugerował że powinnam coś z tym zrobić. Momentami wydawało mi się to szalone i komiczne - tak jakby on był bardziej zdrowy ode mnie. Ten okres z paranoją na punkcie zdrady wspominam najgorzej, wolałabym nawet nie wracać do niego pamięcią A właśnie o to w tym wszystkim chodzi, by nie dać się wciągnąć w tą całą karuzelę i zachować stabilność - ale to wcale takie proste nie jest...
@sliwka, koniecznie daj znać po wizycie męża u lekarza jak poszło, trzymam kciuki by Twój małżonek jednak podjął mądrą decyzję w sprawie swojej choroby - a Tobie samej życzę dużo wytrwałości i cierpliwościOstatnia edycja:"Przecie na jedną i tę samą rzecz można patrzeć tragicznie, stworzyć sobie z niej udrękę, i można patrzeć na nią po prostu, a nawet wesoło."
Lew Tołstoj, "Anna Karenina" - GośćZaloguj się , aby dodać odpowiedź
- Agorafobia Citaxin praca
Witam. Moja żona ma stwierdzona agorafobia.Bierze Citaxin od 2 dni dawka juz 2x20mg,...
- Problem z głową
Witam wszystkich na imię mam Patryk mam problemy dla tego zwracam się do was o pomoc...
- Zachowanie lekarza psychiatry
Mój narzeczony został skierowany przez swojego psychoterapeutę do psychiatry....