Forum: Psychiatria - grupa dla rodziny i pacjenta
Temat: jestem wariatką (2)
- https://www.psychiatria.pl/forum/jestem-wariatka/watek/734287/1.html#p734287https://www.psychiatria.pl/forum/jestem-wariatka/watek/734287/1.html jestem wariatką
Potrzebuję pomocy. Nie wiem czy ktokolwiek jest mi w stanie pomóc, ja sama nie potrafię.
Prawie 2 lata temu zakończyłam w dość przykrych okolicznościach kilkuletni związek. Przez kilka miesięcy byłam w stanie wręcz katatonicznym przeplatanym atakami czarnej rozpaczy. Psychiatra stwierdził wówczas u mnie epizod depresyjny. Brałam leki, próbowałam chodzi na psychoterapię, ale przed panią psycholog nie potrafiłam się otworzyć, nie umiałam rozmawiać z nią szczerze, więc zrezygnowałam z tych spotkań. Ostatecznie po 8 miesiącach farmakoterapii uznałam, że już jest ok. Byłam w stanie coś robić, przestałam ciągle ryczeć i się załamywać. Po prostu trochę się ogarnęłam.
Ponad rok temu poznałam innego mężczyznę - C. Początkowo było idealnie... wiosna, śpiewające ptaszki i całe noce przegadane na ławce w parku. Po prostu byłam szczęśliwa. Poznałam C. przez swoją ówczesną przyjaciółkę - N. No właśnie, ówczesną….
N. była nie tylko moją przyjaciółką, ale również C. Początkowo uważałam, że to bardzo fajnie, że mamy wspólnych znajomych. Po pewnym czasie zaczęło mnie jednak strasznie drażnić to jak dużo czasu on z nią spędza. I wcale nie chodziło o to, że obawiałam się, że on mnie zdradzi albo coś takiego. Po prostu zaczęłam być zazdrosna o łączącą ich zażyłość, taką przyjacielską.
N. nigdy nie spędzała ze mną tak dużo czasu. Starałam się to sobie racjonalizować – oni mieszkają bardzo blisko siebie, a ja daleko; oni nie mają tylu zająć, a ja mam bardzo wymagające studia i nie mam czasu na zbyt częste spotkania nawet z moim facetem, a co dopiero ze znajomymi. Najgorsze jest to, że właściwie racjonalnie myśląc jestem w stanie stwierdzić, że to wszystko naprawdę tak wyglądało i oni nigdy nie mieli zamiaru odsuwać mnie od siebie. Niemniej od kilku miesięcy towarzyszyło mi takie przekonanie, że oni tworzą coś w rodzaju frontu przeciwko mnie. Że łączy ich relacja, której przede mną bronią, w której dla mnie nie ma miejsca. Po prostu czułam się odepchnięta i rozżalona.
Ta sytuacja bardzo negatywnie odbiła się na związku z C. zaczęłam ciągle robić mu wyrzuty. W ogóle jestem zbyt zaborczą partnerką i często mam do niego pretensje, które chyba nie są do końca uzasadnione. Jednak naprawdę z większością jestem sobie w stanie poradzić i jakoś się opanować. A przynajmniej tak mi się wydaje w tej chwili. Ale sprawa z N. wyglądała inaczej. Praktycznie każda jego wzmianka o tym, że się z nią widzi powodowała u mnie gwałtowne obniżenie nastroju i agresję. Prowokowałam kłótnie, które nie raz kończyły się atakami szału.
Miało to oczywiście negatywny wpływ również na relacje z N. Właściwie przestała się do niej odzywać, a gdy już ona coś do mnie pisała to zbywałam jej wypowiedzi milczeniem czy jakimś burknięciem. No jakoś tak w końcu wyczuła moją wrogość i nasze stosunki się bardzo ochłodziły, ale bez żadnych konfrontacji. Tak umierały naturalną śmiercią.
Jakoś w styczniu stwierdziłam, że jednak ta znajomość jest dla mnie ważna i nie chcę, żeby tak było. Postanowiłam porozmawiać z N. i wszystko jej wytłumaczyć na spokojnie. I o dziwo mi się udało. A przynajmniej tak sądziłam. Wydawało mi się, że ona zrozumiała, że czuję się odtrącona. Zaoferowała, że częściej będziemy widywać się we trójkę. No i niby wszystko było ok.
Niedawno okazało się jednak, że ona chyba w ogóle nie zrozumiała o co mi chodziło (pominę już to, że chodziło mi o coś popieprzonego, czego pewnie nie potrafi do końca pojąć żaden normalny człowiek). W każdym razie nie zachowywała się tak jak to ustaliłyśmy. Na pewno nie zaproponowała mi żadnego spotkania ani sam na sam, ani we trójkę w ciągu jakiegoś ostatniego miesiąca, a z moim mężczyzną widziała się chyba z 50 razy w tym czasie.
Nasze relacje znowu bardzo się oziębiły (chociaż ona mogła o tym nie wiedzieć, bo ¾ moich życiowych dramatów rozgrywa się w moim pustym łbie). Kilka dnia temu spotkałyśmy się na jednej imprezie.
Bardzo się wtedy upiłam (nie chodzi mi o to, że to ma być jakieś usprawiedliwienie; przeciwnie – ewidentnie nie powinnam pić alkoholu, bo okazuje się, że zachowuję się po nim jak debil) i to bardzo źle się skończyło.
Jak wspomniałam – jestem bardzo zaborcza i pokłóciłam się na tej imprezie z C. o to, że czuję się dla niego mniej ważna od jego przyjaciół. Po tej kłótni przestałam z nim rozmawiać i uznałam nasz związek za zakończony. Postanowiłam jednak porozmawiać z N. i to była najgłupsza rzecz, jaką mogłam zrobić. Etanol stał się katalizatorem. Wyrzuciłam z siebie wszystkie negatywne emocje w najczystszej formie. Wpadłam w lekki szał. Powiedziałam jej, że nie jest moją przyjaciółką i że za dużo czasu spędza z moim C.
Jakimś cudem udało mi się pogodzić z C. A właściwie przekonać go, że to ma jeszcze jakieś szanse. Ja mu się absolutnie nie dziwię, że on ma mnie dość. Sama z sobą ledwie wytrzymuję. I bardzo mi smutno, bo uważam, że ja na tę szansę wcale nie zasługuję i myślę, że ją zmarnuje.
Z N. od tamtego momentu nie rozmawiamy. Nawet boję się do niej odezwać. Strasznie zdenerwowałam ją tamtego dnia. I dowiedziałam się, że powiedziała, że ma mnie dość… znowu – wcale mnie to nie dziwi. W każdym razie podejrzewam, że już nigdy w życiu nie uda mi się z nią porozmawiać.
Jestem absolutnie załamana swoim zachowaniem. Wiem, że to wszystko to jest moja wina. Jestem osobą toksyczną, jestem neurotyczką i wariatką. Gdybym była C. lub N. to uciekałabym ode mnie gdzie pieprz rośnie. I nawet powiedziałam to dzisiaj C. Mimo że 2 dni temu przekonywałam go, że będzie dobrze, teraz sama powiedziałam mu, że powinien mnie zostawić.
Jestem złym człowiekiem, toksycznym partnerem i beznadziejną przyjaciółką. Zniszczyłam kolejną ważną dla mnie relację. Jestem cholerną destrukcyjną siłą. Krzywdzę wszystkich, na których mi zależy. Jestem złośliwa, czepiam się, brakuje mi dystansu, jestem nadwrażliwa (potrafię się popłakać czytając chamskie komentarze na Onecie, które nie mają ze mną nic wspólnego), egocentryczna, nie potrafię przyznać racji drugiej osobie i nie umiem radzić sobie z gniewem. Z pewnością mam też paranoje. Matko Boska, jestem po prostu kretynką.
Boję się, że zniszczę swój związek, na który i tak nie zasługuję. Naprawdę nienawidzę siebie takiej i naprawdę bardzo nie chcę taka być, ale… Czy jest w ogóle możliwe, żebym coś zmieniła? Co ja mam zrobić? Wydaje mi się, że po prostu jestem okropną osobą i zawsze taka będę i wszyscy będą się ode mnie odsuwać.
Przepraszam, że tak niesamowicie dużo tekstu mi wyszło, ale chyba musiałam to wyrzucić z siebie. Z góry dziękuję za odpowiedź. - https://www.psychiatria.pl/forum/jestem-wariatka/watek/734287/1.html#p734292https://www.psychiatria.pl/forum/jestem-wariatka/watek/734287/1.html jestem wariatką
duzo, za duzo słów o objawach ale i tak samo sobie zaprzeczyłaś.
cyt Brałam leki, próbowałam chodzi na psychoterapię, ale przed panią psycholog nie potrafiłam się otworzyć, nie umiałam rozmawiać z nią szczerze, więc zrezygnowałam z tych spotkań.
czyli zrezegnowałaś z terapii i poszłaś na forum .
nic bardziej beznadziejnego nie mogłaś zrobić.
to tak jak pójść z gangreną do lekarza i odmówić antybiotyku.
ps. mam tylko pytanie o warunki rodzinne . chodzi mi o układ z rodzicami, rodzeństwem. - GośćZaloguj się , aby dodać odpowiedź
- Paroksetyna
Witam, biorę paroksetyna(seroxat) na zaburzenia lękowe uogólnione i fobie...
- Nerwica żołądka
Witam wszystkich, podejrzewam u siebie nerwice żołądka. Od kilku lat mam albo...
- Proszę o pomoc
Cześć. Ja przychodzę po poradę, może ktoś coś podpowie??...
Forum: Kółko wsparcia psychicznego