Forum: Zaburzenia afektywne dwubiegunowe - CHAD
Temat: Mój partner jest chadowcem (2128)
- https://www.psychiatria.pl/forum/moj-partner-jest-chadowcem/watek/496759/203.html#p1506918https://www.psychiatria.pl/forum/moj-partner-jest-chadowcem/watek/496759/1.html Mój partner jest chadowcem
Chad to choroba ..rodziny, nikt inny tego nie widzi w najbliższym środowisku,,przyjaciół,znajomych lub sąsiadów z okolicy ....chory na Chad odbierany jest wręcz jako ofiara(Tak manipulują otoczeniem) a zarazem ktoś rewelacyjny,(dusza towarzystwa) jeżeli chodzi o nasze postępowanie (ratujemy rodzinę i potomstwo) przyjmując wszystkie ciosy zaburzonego na siebie, wycofując się z życia społecznego mając poczucie wstydu,konfuzji,skrępowania,poniżenia a nawet kompromitacji w postępowaniu naszego partnera w pewnych sytuacjach ..CHAD to Tornado.niszczy miłość naszego życia ...dobre prawda?czy oni Nas kochają w tym czasie? Naturalnie nie, oni tak muszą robić bo tak każe im.....wadliwy i uszkodzony mózg Oczywiście pojawiają się wpisy o świadomości choroby,charakterze że każdy jest innym człowiekiem i ma osobowość, to ja sobie pozwolę napisać o osobowości i świadomości w czasie hipomanii, manii czy depresji która jest prawdziwa? remisja to przeplatanka ich wszystkich(tylko lżejsza ale zawsze zaburzona) .Nigdy nie wierz(WYJAŚNIENIA,TŁUMACZENIA ICH ZACHOWANIA TO JEST WIECZNE KŁAMSTWO, WYBIELANIE) komuś z chorobą Chad..z czasem poznajemy wszystkie mechanizmy ich działań schematyczność zachowań i rzutowania czynów które popełniają scedowane są na nas partnerów .Wyparcie to podstawa .PRANA popieram i wspieram w postanowieniu aczkolwiek wydaje mi się że jesteś mężczyzną, chyba? a nick sugeruje żeńską płeć ale to nie moja sprawa .Pozdrawiam? Wypieranie że oni nas nie zdradzają to również oszukiwanie siebie pomijanie,zagłuszanie w sobie tego objawu który jest nierozerwalnie związany z chad w manii i hipomanii to trochę nadzieja że chadzik jest inny niż każdy identyczny przypadek i gdy słyszymy zapewnienia że Oni nie robią tego wszystkiego co jest stwierdzone na podstawie badań psychiatrii,psychologii i klinicznych objawów, to właśnie to robią ..gdy nawet nie zadaliśmy im pytania,co jest bardzo charakterystycznym zachowaniem ..wyparcia tak żartobliwie to kobieta jest prawie dziewicą a facet prawiczkiem ...nie życzę nikomu tej nauki i wiedzy lepiej nigdy nie poznać tego w życiu ..Pozdrawiam
Ostatnia edycja: - https://www.psychiatria.pl/forum/moj-partner-jest-chadowcem/watek/496759/203.html#p1507044https://www.psychiatria.pl/forum/moj-partner-jest-chadowcem/watek/496759/1.html Mój partner jest chadowcem
Witam Wszystkich!!! To kolejny wpis w moim wykonaniu przerzucony z innego forum- dalszy ciąg sagi. Szczególnie chciałbym podziękować dwóm Panom, którzy mają niepodważalny wkład w prowadzenie i doradztwo w temacie Chadu .Są to ludzie którzy historię Chadu pewnie mają wyrytą gdzieś w sercu i głowie, a sam fakt uczestnictwa w tymże forum mogą świadomie lub nie traktować jako formę terapii. No właśnie dzięki panom...., ja sam uczestniczę w tej terapii. A to o czym tu piszę to są przemyślenia i wnioski, które podczas mojej styczności z tą chorobą mogę przekazać innym. Niektóre wywody z mojej strony dla licznych uczestników pewnie okażą się nieuczciwe i nie do zaakceptowania.Ale po to jest to forum aby obnażyć istotę choroby i spojrzeć na osobę nią dotkniętą oczyma samych chorych jak i osób będących w związkach z nimi.Ogólnie chorzy psychicznie są skomplikowaną sprawą powodującą odsuwanie się społeczeństwa(być może to strach przed nieznanym i niezrozumiałym) Ale od każdego indywidualnie zależy, czy partner będzie tkwił w tym "bagnie" i poświęcał się tej jeszcze ukochanej osobie w jego życiu. My "zdrowi" ludzie mamy zakodowany genetycznie altruizm.Chcemy pomagać,mało tego sprawia to nam przyjemność jeżeli możemy dla kogoś coś dobrego zrobić.Ale to dobro ma wypływać ze środka z emocji,z intencji,a nie robienie czegoś na pokaz(żeby to inni ludzie widzieli jacy to jesteśmy wielkoduszni) W moim przypadku nie było to tak że z dnia na dzień postanowiłem sobie,że odejdę od małżonki.Trwało to latami,mam za sobą setki godzin rozważań,dlaczego tak,a czemu właśnie ja. I tu pytanie czemu ja jest co najmniej retoryczne,natomiast"dlaczego tak"to była długa droga poprzez nadzieję "bo przecież nie ożeniłem się z potworem- moja żona była uczuciowa,robiliśmy razem w życiu wiele rzeczy razem,a że była trochę zwariowana to było do zaakceptowania. Bo przecież nic tak jak odrobinę szaleństwa nie upiększa tego monotonnego życia. A druga sprawa to fakt iż ci ludzie i ich zawiłość życia emocjonalnego(aspekty zachowań psychicznych) bardzo nas przyciągają. Przepraszam że uciekam wątkami, ale chciałbym się podzielić wszystkim z czym miałem do czynienia w trakcie tej drogi.No tak była nadzieja że to przelotne fanaberie kobiety która jak każda ma swoje dobre i złe dni. Później przyszło zwątpienie,wypalenie psychiczne i wszystko co związane z bezradnością w życiu. To jest ten moment i ta chwila w której trzeba się zastanowić czy tkwić dalej w tym toksycznym związku, czy szkoda lat i zadbać o siebie i często o swoje pociechy.Aby i one jak najmniej doświadczyły niedogodności sytuacji. Przecież to i często one mają do czynienia z przemocą fizyczną i psychiczną. Do wszystkich zagubionych w nowej teraźniejszości- To nie tak że od razu się znajdzie odpowiedź,na wszystkie nurtujące nas pytania, to wszystko przynajmniej u mnie rozłożone było w czasie. Natomiast pogodzenie się z sytuacją i widok bezradności w podejmowanych decyzjach jest motorem ku temu,aby odnaleźć ten drugi biegun Ten który spowoduje to iż zaczniemy dbać o siebie. O ironio losu z ręką na sercu mogę tu powiedzieć że ta sytuacja w związku pchnęła mnie w kierunku samorozwoju.Zacząłem dbać o siebie fizycznie (wykupiłem karnet na basen,wizyty na siłowni) i psychicznie - \zacząłem spotykać się z ludźmi,rozmawiać z nimi. Konwersacja zaczęła sprawiać mi tyle przyjemności(jak już wcześniej pisałem nie byłem zbyt śmiałym facetem) Ten kto jest już naście lat w związku wie doskonale o jakich zaniedbaniach piszę. Aczkolwiek śpieszę z przeprosinami tych którzy nadal niestrudzenie dbają o siebie i swoje związki Dla tych ludzi wielki ukłon. Ale ja myślę że tu w tym aspekcie życia ważna jest motywacja.Jeżeli masz dla kogo być tym najwspanialszym człowiekiem pod słońcem to się będziesz starał, dbał i pielęgnował związek .Ale jeżeli przychodzi zwątpienie,brak zaufania i ciągłe wahania nastroju w waszym związku,to człowiek zaczyna kombinować .I albo będzie w tym tkwił bo tak trzeba, bo taką czuje potrzebę niesienia pomocy(bo to na pewno jest przejściowe) Tu muszę wszystkich rozczarować- nic bardziej złudnego, sytuacja będzie się powtarzać i wróci ze zdwojoną siłą i dojdą jeszcze inne problemy towarzyszące tej chorobie. I albo my się poddamy, co często tak się kończy(depresja) albo poukładamy sobie wszystko i powiemy sobie dość. Ja wiem że zawsze zostanie w głowie żal, co będzie z tą drugą połówką,która była dla nas tyle lat wszystkim. Jak sobie ona poradzi? Nie to nie idźmy tą drogą. Takie rozważania nie mają sensu . One miałyby sens gdyby ta osoba z Chad myślała takimi samymi kategoriami jak my. Ale oni mają swój świat (ja wiem że to nie jest od nich zależne )urojony ale świat i co najgorsze że oni są przekonani, że ten świat i postępowanie ich jest jak najbardziej właściwe i bez zarzutu. Pisał już ktoś o tym wcześniej,ale należy to powtarzać i podkreślać tym osobą którzy wątpiom w zasadność swoich decyzji. A ja się zapytuję gdzie jest granica do jakiego momentu można albo należy ich usprawiedliwiać że to niby nie ich wina, że to wszystko zaburzenia w mózgu.Ja myślę sobie że jest nawet kilka takich granic,ale jest jedna zasadnicza co do której nikt nie pozostaje obojętny. Otóż to jak partner z Chadem odnosi się i jak toleruje nasze wspólne dziecko. Jeżeli ta postawa jest obojętna wręcz wprowadza negatywne schematy. To chyba bez względu na sympatię jaką jeszcze darzymy współmałżonka lub partnera temat powinien być jeden. Stopniowo i sukcesywnie wycofujcie się z tego związku bo podkreślam będzie za tydzień, miesiąc, rok jeszcze gorzej. Szanse na wyleczenie jak tu piszą są nikłe (nie jestem fachowcem w tej dziedzinie)bo nikt nie znalazł leku na tą chorobę.A konsekwencje w dalszym życiu mogą być fatalne. Coś jeszcze chciałem dodać humorystycznie.Otóż mam taką refleksje, a zarazem przesłanie do przyjaciela Widzisz kolego mam pewne obawy co do mojej osoby i stanu mojego zdrowia i zaznaczam tu że nie jestem hipochondrykiem. Po prostu mam wrażenie że brakuje mi w organizmie wapnia. Codziennie zamartwiam się tym że mi poroże nie kiełkuje, a powinienem mieć już pozrywane wszystkie futryny drzwi. Co jest z tym wzrostem tego poroża,czyżby to był jakiś mit? Czy zwyczajnie kupić sobie jakiś preparat z wapnem.np Dolomit Pamiętajcie każde złe wydarzenie w życiu warto zawsze ukierunkować w przeciwny wektor .Wydarzenie które dzisiaj was przytłacza i powoduje silne emocje po jakimś czasie może się stać tym przysłowiowym motorem,aby stać się lepszym,mądrzejszym, silniejszym.Tak jest zbudowany mózg,a jeżeli my będziemy wiedzieć jak nim kierować i wyciągać wnioski z wcześniejszych niepowodzeń to zdobędziemy ten klucz do dalszego mądrego szczęśliwego życia. Pozdrawiam wszystkich
Ostatnia edycja: - https://www.psychiatria.pl/forum/moj-partner-jest-chadowcem/watek/496759/203.html#p1507058https://www.psychiatria.pl/forum/moj-partner-jest-chadowcem/watek/496759/1.html Mój partner jest chadowcem
Jest taki lek obrzydzenie i obojętność..
- https://www.psychiatria.pl/forum/moj-partner-jest-chadowcem/watek/496759/203.html#p1507096https://www.psychiatria.pl/forum/moj-partner-jest-chadowcem/watek/496759/1.html Mój partner jest chadowcem Treść zablokowana przez moderatora
- https://www.psychiatria.pl/forum/moj-partner-jest-chadowcem/watek/496759/203.html#p1507103https://www.psychiatria.pl/forum/moj-partner-jest-chadowcem/watek/496759/1.html Mój partner jest chadowcem PRANA 2020-07-20 21:10:31
Witam Wszystkich!!! To kolejny wpis w moim wykonaniu przerzucony z innego forum- dalszy ciąg sagi. Szczególnie chciałbym podziękować dwóm Panom, którzy mają niepodważalny wkład w prowadzenie i doradztwo w temacie Chadu .Są to ludzie którzy historię Chadu pewnie mają wyrytą gdzieś w sercu i głowie, a sam fakt uczestnictwa w tymże forum mogą świadomie lub nie traktować jako formę terapii. No właśnie dzięki panom...., ja sam uczestniczę w tej terapii. A to o czym tu piszę to są przemyślenia i wnioski, które podczas mojej styczności z tą chorobą mogę przekazać innym. Niektóre wywody z mojej strony dla licznych uczestników pewnie okażą się nieuczciwe i nie do zaakceptowania.Ale po to jest to forum aby obnażyć istotę choroby i spojrzeć na osobę nią dotkniętą oczyma samych chorych jak i osób będących w związkach z nimi.Ogólnie chorzy psychicznie są skomplikowaną sprawą powodującą odsuwanie się społeczeństwa(być może to strach przed nieznanym i niezrozumiałym) Ale od każdego indywidualnie zależy, czy partner będzie tkwił w tym "bagnie" i poświęcał się tej jeszcze ukochanej osobie w jego życiu. My "zdrowi" ludzie mamy zakodowany genetycznie altruizm.Chcemy pomagać,mało tego sprawia to nam przyjemność jeżeli możemy dla kogoś coś dobrego zrobić.Ale to dobro ma wypływać ze środka z emocji,z intencji,a nie robienie czegoś na pokaz(żeby to inni ludzie widzieli jacy to jesteśmy wielkoduszni) W moim przypadku nie było to tak że z dnia na dzień postanowiłem sobie,że odejdę od małżonki.Trwało to latami,mam za sobą setki godzin rozważań,dlaczego tak,a czemu właśnie ja. I tu pytanie czemu ja jest co najmniej retoryczne,natomiast"dlaczego tak"to była długa droga poprzez nadzieję "bo przecież nie ożeniłem się z potworem- moja żona była uczuciowa,robiliśmy razem w życiu wiele rzeczy razem,a że była trochę zwariowana to było do zaakceptowania. Bo przecież nic tak jak odrobinę szaleństwa nie upiększa tego monotonnego życia. A druga sprawa to fakt iż ci ludzie i ich zawiłość życia emocjonalnego(aspekty zachowań psychicznych) bardzo nas przyciągają. Przepraszam że uciekam wątkami, ale chciałbym się podzielić wszystkim z czym miałem do czynienia w trakcie tej drogi.No tak była nadzieja że to przelotne fanaberie kobiety która jak każda ma swoje dobre i złe dni. Później przyszło zwątpienie,wypalenie psychiczne i wszystko co związane z bezradnością w życiu. To jest ten moment i ta chwila w której trzeba się zastanowić czy tkwić dalej w tym toksycznym związku, czy szkoda lat i zadbać o siebie i często o swoje pociechy.Aby i one jak najmniej doświadczyły niedogodności sytuacji. Przecież to i często one mają do czynienia z przemocą fizyczną i psychiczną. Do wszystkich zagubionych w nowej teraźniejszości- To nie tak że od razu się znajdzie odpowiedź,na wszystkie nurtujące nas pytania, to wszystko przynajmniej u mnie rozłożone było w czasie. Natomiast pogodzenie się z sytuacją i widok bezradności w podejmowanych decyzjach jest motorem ku temu,aby odnaleźć ten drugi biegun Ten który spowoduje to iż zaczniemy dbać o siebie. O ironio losu z ręką na sercu mogę tu powiedzieć że ta sytuacja w związku pchnęła mnie w kierunku samorozwoju.Zacząłem dbać o siebie fizycznie (wykupiłem karnet na basen,wizyty na siłowni) i psychicznie - \zacząłem spotykać się z ludźmi,rozmawiać z nimi. Konwersacja zaczęła sprawiać mi tyle przyjemności(jak już wcześniej pisałem nie byłem zbyt śmiałym facetem) Ten kto jest już naście lat w związku wie doskonale o jakich zaniedbaniach piszę. Aczkolwiek śpieszę z przeprosinami tym którzy nadal niestrudzenie dbają o siebie i swoje związki Dla tych ludzi wielki ukłon. Ale ja myślę że tu w tym aspekcie życia ważna jest motywacja.Jeżeli masz dla kogo być tym najwspanialszym człowiekiem pod słońcem to się będziesz starał, dbał i pielęgnował związek .Ale jeżeli przychodzi zwątpienie,brak zaufania i ciągłe wahania nastroju w waszym związku,to człowiek zaczyna kombinować .I albo będzie w tym tkwił bo tak trzeba, bo taką czuje potrzebę niesienia pomocy(bo to na pewno jest przejściowe) Tu muszę wszystkich rozczarować- nic bardziej złudnego, sytuacja będzie się powtarzać i wróci ze zdwojoną siłą i dojdą jeszcze inne problemy towarzyszące tej chorobie. I albo my się poddamy, co często tak się kończy(depresja) albo poukładamy sobie wszystko i powiemy sobie dość. Ja wiem że zawsze zostanie w głowie żal, co będzie z tą drugą połówką,która była dla nas tyle lat wszystkim. Jak sobie ona poradzi? Nie to nie idźmy tą drogą. Takie rozważania nie mają sensu . One miałyby sens gdyby ta osoba z Chad myślała takimi samymi kategoriami jak my. Ale oni mają swój świat (ja wiem że to nie jest od nich zależne )urojony ale świat i co najgorsze że oni są przekonani, że ten świat i postępowanie ich jest jak najbardziej właściwe i bez zarzutu. Pisał już ktoś o tym wcześniej,ale należy to powtarzać i podkreślać tym osobą którzy wątpiom w zasadność swoich decyzji. A ja się zapytuję gdzie jest granica do jakiego momentu można albo należy ich usprawiedliwiać że to niby nie ich wina, że to wszystko zaburzenia w mózgu.Ja myślę sobie że jest nawet kilka takich granic,ale jest jedna zasadnicza co do której nikt nie pozostaje obojętny. Otóż to jak partner z Chadem odnosi się i jak toleruje nasze wspólne dziecko. Jeżeli ta postawa jest obojętna wręcz wprowadza negatywne schematy. To chyba bez względu na sympatię jaką jeszcze darzymy współmałżonka lub partnera temat powinien być jeden. Stopniowo i sukcesywnie wycofujcie się z tego związku bo podkreślam będzie za tydzień, miesiąc, rok jeszcze gorzej. Szanse na wyleczenie jak tu piszą są nikłe (nie jestem fachowcem w tej dziedzinie)bo nikt nie znalazł leku na tą chorobę.A konsekwencje w dalszym życiu mogą być fatalne. Coś jeszcze chciałem dodać humorystycznie.Otóż mam taką refleksje, a zarazem przesłanie do przyjaciela Widzisz kolego mam pewne obawy co do mojej osoby i stanu mojego zdrowia i zaznaczam tu że nie jestem hipochondrykiem. Po prostu mam wrażenie że brakuje mi w organizmie wapnia. Codziennie zamartwiam się tym że mi poroże nie kiełkuje, a powinienem mieć już pozrywane wszystkie futryny drzwi. Co jest z tym wzrostem tego poroża,czyżby to był jakiś mit? Czy zwyczajnie kupić sobie jakiś preparat z wapnem.np Dolomit Pamiętajcie każde złe wydarzenie w życiu warto zawsze ukierunkować w przeciwny wektor .Wydarzenie które dzisiaj was przytłacza i powoduje silne emocje po jakimś czasie może się stać tym przysłowiowym motorem,aby stać się lepszym,mądrzejszym, silniejszym.Tak jest zbudowany mózg,a jeżeli my będziemy wiedzieć jak nim kierować i wyciągać wnioski z wcześniejszych niepowodzeń to zdobędziemy ten klucz do dalszego mądrego szczęśliwego życia. Pozdrawiam wszystkich - https://www.psychiatria.pl/forum/moj-partner-jest-chadowcem/watek/496759/203.html#p1508272https://www.psychiatria.pl/forum/moj-partner-jest-chadowcem/watek/496759/1.html Mój partner jest chadowcem
cześć, pierwszy raz trafiłam na to forum jak się dowiedziałam, że mężczyzna z którym się spotykam choruje na ChAD. teraz wróciłam tu w akcie desperacji... Potrzebuję wsparcia, a mój partner pomocy... ale po kolei: 8-9 lat temu zdiagnozowano u niego ChAD. Leczył się przez 2 lata farmakologicznie, ale potem "zostawił" tabletki bo mu za bardzo "zniekształcały obraz świata". Generalnie to typ depresyjny, tabletki (nie wiem jakie) za bardzo mu kolorowały świat. Wspomina tamten czas, że wszystko było takie piękne, kolorowe i różowe, nienaturalnie i że "więcej tego g...na żreć nie będzie". W tamtym czasie wziął też ślub, pojawiło sie niedługo dziecko. po odstawieniu tabletek odkrył, że żona to właściwie obca kobieta i zaczęła się jego gehenna. jak go poznałam (4 lata temu) był na etapie, że gdy zbliżała się godzina wyjścia z pracy i powrotu do domu dostawał bóli brzucha i musiał brać no-spę, by jakoś przetrwać. Dojrzewała w nim też decyzja o rozwodzie (nie, nie przeze mnie ani inną kobietę), bo jak stwierdził wykończy się w tym małżeństwie, które dla zdrowego człowieka byłoby koszmarem (nie rozmawiali z sobą, każdy sobie sam gotował, prał..., do tego stopnia, że jak zdażyło im się zacząć rozmawiać, to dziecko wpadało w płacz i prosiło żeby się nie kłócili). Jak zaczął na poważnie podchodzić do rozwodu, nasze relacje stały się bardziej przyjacielskie, byłam takim trochę jego spowiednikiem, dobrą duszą z którą można porozmawiać... ja, po rozwodzie, najpierw mu tłumaczyłam, żeby przemyślał swoją decyzję przedstawiając mu swoje doświadczenia, potem pomagałam i wspierałam. Rozwód bardzo przeżył, choć bardziej chyba zaczęło docierać do niego, że straci codzienny kontakt z dzieckiem, i to go gryzło. Ale brzuch przestał boleć, a zaczął odżywać. Wtedy jeszcze nie wiedziałam nic o jego chorobie. Jego zachowania tłumaczyłam sobie takim charakterem i przeżyciami. Starałam się być blisko i go wspierać. Nasza znajomość zaczęła się przeradzac w coś poważniejszego. Od tamtej pory powtarza mi codziennie, że jestem najlepszym co mogło go w życiu spotkać, że jestem jego słoneczkiem. Zaczął odżywać. O chorobie powiedział mi rok temu. Wtedy przeczytałam wszystko co mi wpadło w ręce o tej chorobie i nijak mi to do niego nie pasowało... Nigdy przez te kilka lat naszej znajomości nie zauważyłam u niego takich wahnięć nastroju. Cały czas bardziej na nie... w sensie że zdarzały się dni, sytuacje, że wszystko jest do d..., życie nie ma sensu... lepiej jak go nie będzie... ale nie było to tak ostentacyjne i w miarę szybko przechodziło. Manii (takiej książkowej czy często opisywanej na forach) nigdy nie zaobserwowałam. Generalnie charakter ma taki spokojny, małomówny i zrównoważony, ale też cholernie uparty... najczęściej to on mnie wycisza i sprowadza na ziemię jak się na coś zdenerwuję.
Nie tak dawno nawet w duchu się cieszyłam, że chyba wyszedł na prostą, bo jest super, nieraz rozmawialiśmy o naszej przyszłości...
i nastał piątek i dostałam wiadomość: "nie mogę cie dłużej okłamywać. jest fatalnie. dłużej nie dam rady. myślę że to już ostatni rok." Ścięło mnie z nóg. zaczęłam dopytywać o co chodzi... On ma PLAN. Plan, który "jest już uleżany od miesięcy" a ten ostatni rok jest "na doprowadzenia wszystkich spraw do końca." I zapewnienia że mnie kocha, że chciałby żebym z nim była do końca, ale zrozumie jeśli nie... że napisał mi bo mu źle, że nie wiem, nie chce mnie okłamywać, chce być uczciwy... Co ja mam zrobić? jestem przerażona... On nie chce ze mną o tym rozmawiać, nie widzieliśmy się od czwartku (jest z dzieckiem na wakacjach). Cały czas mówi, że to jeszcze nie teraz, ale to ostatni rok. Przeraża mnie to, że on o tym mówi z takim spokojem, bez emocji, wszystko przemyslane i zaplanowane (nie wiem co tam mu się w głowie uległo)... Przeraża mnie jeszcze bardziej to, że on to może zrobić (jest cholernie uparty i konsekwentny) a ja nie wiem jak mu pomóc . Od piątku na przemian ryczę i jestem przerażona i bezradna. A jeszcze kilka dni temu wszystko wydawało się ok. Nie wiem czy mam iść do psychologa czy psychiatry... żeby mi ktoś powiedział jak mu pomóc. jak go przekonać, że chwilowe kłopoty miną... że razem damy radę.. Proszę Was o pomoc... macie więcej doświadczenia jako bliscy i pewnie też jako chorzy... Co ja mam robić? może ktoś z Was jest z Wrocławia i podpowie mi gdzie szukac dla niego pomocy... wyć mi się chce... ja go kocham i nie wyobrażam sobie życia bez niego, ale jeśli miałoby Go to odwieźć od tej decyzji to odejdę i będę nad nim czuwać z oddali... ale muszę zrobić wszystko, żeby planu nie zrealizował... nie wiem czy dam potem radę żyć z tym ciężarem...Ostatnia edycja: - https://www.psychiatria.pl/forum/moj-partner-jest-chadowcem/watek/496759/203.html#p1508326https://www.psychiatria.pl/forum/moj-partner-jest-chadowcem/watek/496759/1.html Mój partner jest chadowcem GośćZalogowani użytkownicy mają możliwość budowania własnego statusu na forach grupy Medforum.
Po napisaniu odpowiedniej ilości postów przy avatarze pojawi się odpowiedni status.- Początkujący/ca - mniej niż 100 postów
- Wtajemniczony/na - pomiędzy 101 a 300 postów
- Forumowicz/ka - pomiędzy 301 a 1200 postów
- Komentator/ka - pomiędzy 1201 a 3600 postów
- Lider/ka opinii - pomiędzy 3601 a 6000 postów
- VIP - więcej niż 6001 postów
chadnie 2020-08-16 10:12:50
cześć, pierwszy raz trafiłam na to forum jak się dowiedziałam, że mężczyzna z którym się spotykam choruje na ChAD. teraz wróciłam tu w akcie desperacji... Potrzebuję wsparcia, a mój partner pomocy... ale po kolei: 8-9 lat temu zdiagnozowano u niego ChAD. Leczył się przez 2 lata farmakologicznie, ale potem "zostawił" tabletki bo mu za bardzo "zniekształcały obraz świata". Generalnie to typ depresyjny, tabletki (nie wiem jakie) za bardzo mu kolorowały świat. Wspomina tamten czas, że wszystko było takie piękne, kolorowe i różowe, nienaturalnie i że "więcej tego g...na żreć nie będzie". W tamtym czasie wziął też ślub, pojawiło sie niedługo dziecko. po odstawieniu tabletek odkrył, że żona to właściwie obca kobieta i zaczęła się jego gehenna. jak go poznałam (4 lata temu) był na etapie, że gdy zbliżała się godzina wyjścia z pracy i powrotu do domu dostawał bóli brzucha i musiał brać no-spę, by jakoś przetrwać. Dojrzewała w nim też decyzja o rozwodzie (nie, nie przeze mnie ani inną kobietę), bo jak stwierdził wykończy się w tym małżeństwie, które dla zdrowego człowieka byłoby koszmarem (nie rozmawiali z sobą, każdy sobie sam gotował, prał..., do tego stopnia, że jak zdażyło im się zacząć rozmawiać, to dziecko wpadało w płacz i prosiło żeby się nie kłócili). Jak zaczął na poważnie podchodzić do rozwodu, nasze relacje stały się bardziej przyjacielskie, byłam takim trochę jego spowiednikiem, dobrą duszą z którą można porozmawiać... ja, po rozwodzie, najpierw mu tłumaczyłam, żeby przemyślał swoją decyzję przedstawiając mu swoje doświadczenia, potem pomagałam i wspierałam. Rozwód bardzo przeżył, choć bardziej chyba zaczęło docierać do niego, że straci codzienny kontakt z dzieckiem, i to go gryzło. Ale brzuch przestał boleć, a zaczął odżywać. Wtedy jeszcze nie wiedziałam nic o jego chorobie. Jego zachowania tłumaczyłam sobie takim charakterem i przeżyciami. Starałam się być blisko i go wspierać. Nasza znajomość zaczęła się przeradzac w coś poważniejszego. Od tamtej pory powtarza mi codziennie, że jestem najlepszym co mogło go w życiu spotkać, że jestem jego słoneczkiem. Zaczął odżywać. O chorobie powiedział mi rok temu. Wtedy przeczytałam wszystko co mi wpadło w ręce o tej chorobie i nijak mi to do niego nie pasowało... Nigdy przez te kilka lat naszej znajomości nie zauważyłam u niego takich wahnięć nastroju. Cały czas bardziej na nie... w sensie że zdarzały się dni, sytuacje, że wszystko jest do d..., życie nie ma sensu... lepiej jak go nie będzie... ale nie było to tak ostentacyjne i w miarę szybko przechodziło. Manii (takiej książkowej czy często opisywanej na forach) nigdy nie zaobserwowałam. Generalnie charakter ma taki spokojny, małomówny i zrównoważony, ale też cholernie uparty... najczęściej to on mnie wycisza i sprowadza na ziemię jak się na coś zdenerwuję.
Nie tak dawno nawet w duchu się cieszyłam, że chyba wyszedł na prostą, bo jest super, nieraz rozmawialiśmy o naszej przyszłości...
i nastał piątek i dostałam wiadomość: "nie mogę cie dłużej okłamywać. jest fatalnie. dłużej nie dam rady. myślę że to już ostatni rok." Ścięło mnie z nóg. zaczęłam dopytywać o co chodzi... On ma PLAN. Plan, który "jest już uleżany od miesięcy" a ten ostatni rok jest "na doprowadzenia wszystkich spraw do końca." I zapewnienia że mnie kocha, że chciałby żebym z nim była do końca, ale zrozumie jeśli nie... że napisał mi bo mu źle, że nie wiem, nie chce mnie okłamywać, chce być uczciwy... Co ja mam zrobić? jestem przerażona... On nie chce ze mną o tym rozmawiać, nie widzieliśmy się od czwartku (jest z dzieckiem na wakacjach). Cały czas mówi, że to jeszcze nie teraz, ale to ostatni rok. Przeraża mnie to, że on o tym mówi z takim spokojem, bez emocji, wszystko przemyslane i zaplanowane (nie wiem co tam mu się w głowie uległo)... Przeraża mnie jeszcze bardziej to, że on to może zrobić (jest cholernie uparty i konsekwentny) a ja nie wiem jak mu pomóc . Od piątku na przemian ryczę i jestem przerażona i bezradna. A jeszcze kilka dni temu wszystko wydawało się ok. Nie wiem czy mam iść do psychologa czy psychiatry... żeby mi ktoś powiedział jak mu pomóc. jak go przekonać, że chwilowe kłopoty miną... że razem damy radę.. Proszę Was o pomoc... macie więcej doświadczenia jako bliscy i pewnie też jako chorzy... Co ja mam robić? może ktoś z Was jest z Wrocławia i podpowie mi gdzie szukac dla niego pomocy... wyć mi się chce... ja go kocham i nie wyobrażam sobie życia bez niego, ale jeśli miałoby Go to odwieźć od tej decyzji to odejdę i będę nad nim czuwać z oddali... ale muszę zrobić wszystko, żeby planu nie zrealizował... nie wiem czy dam potem radę żyć z tym ciężarem...
Po pierwsze, musisz uświadomić sobie podstawową rzecz, Twój partner ma typowe "objawy" ChAD.
Czyli "wielka miłość"w hipo(manii), ślub, dziecko, a potem rozwód, w międzyczasie oczywiście już następna "wielka miłość" czyli Ty.
Leki mają za zadanie stabilizować nastrój, wyciągać z depresji lub pacyfikować (hipo)manie, a nie dawać takie efekty, jak opisał Twój partner. To, co się wydarzyło rzekomo po lekach, to po prostu (hipo)mania. I będąc w niej zdecydował się leki odstawić. Standard w tej chorobie. Oczywiście może się zdarzyć, że osoba chora z dołka wchodzi w górkę przez zbyt długie branie za dużych dawek leków przeciwdepresyjnych, ale wtedy dopasowuje się leki, by z tej górki zejść, a nie się je odstawia zupełnie.
Poza tym, osoby chore muszą się leczyć, inaczej choroba się rozwija, jest coraz gorzej, pisząc kolokwialnie.
Twój partner musi wrócić do leczenia -przy czym pamiętaj, że ChAD to jedna z najcięższych chorób psychicznych, a osoby na nią cierpiące niezwykle często nie chcą się leczyć lub to leczenie jest bardzo poszarpane, głównie podejmowane w depresjach, a to powoduje dalszy rozwój choroby.
A Ty zdać sobie sprawę, co to za choroba, jakie mogą być jej konsekwencje dla niego, dla Ciebie, dla Waszego związku.Ostatnia edycja: - https://www.psychiatria.pl/forum/moj-partner-jest-chadowcem/watek/496759/203.html#p1508328https://www.psychiatria.pl/forum/moj-partner-jest-chadowcem/watek/496759/1.html Mój partner jest chadowcem
juliap, czytając to forum już jakiś czas temu zauważyłam, ze masz ogromną wiedzę o ChAD... nie wiem czy wynika to z właśnych doświadczeń, nauki, pracy czy czegokolwiek innego, ale to nie moja sprawa. Ja wciąż pływam i pewnie jeszcze długo nie posiądę tego doświadczenia, ale... Wiem że pewne rzeczy i sprawy podświadomie wypieram, tak jak to że byłam efektem hipomanii... trochę to trwało zanim "uległam", trochę też już Go wcześniej znałam... U Niego brak ewidentnych, widocznych zmian nastroju... Fakt, zdażyło się kilka razy przez te kilka lat znajomości, że rzeczywiście zauważyłam różnicę... wtedy wydawało mi się że ma depresję, ale teraz się zastanawiam czy to czasem nie była hipomania... Stawał się wtedy taki jeszcze bardziej zamknięty w sobie, taki trochę obcy i oschły... na pytania co tam się dzieje (już trochę wiedziałam, że "ma chorą głowę" jak sam o sobie mówi) zwykle odpowiadał że ok, nic się nie dzieje. W zasadzie tylko kilka razy zdarzyło się, ze wyszedł na chwilę ze swojej skorupy i porozmawiał ze mną o swojej chorobie. Na pewno znaczący wpływ na to miała też jego relacja w małżeństwie, gdzie był traktowany przedmiotowo (nie będę tu przytaczać przykładów, ale naprawdę tak było). Do dziś na pewne sytuacje dnia codziennego reaguje specyficznie - odruch.
Ale tak naprawdę dziś nurtują mnie inne pytania: jak Go przekonać do leczenia kiedy każda próba kończy się stanowczym Nie i to nie ma sensu, to nic nie da, muszę z sobą skończyć, tak będzie najlepiej dla wszystkich.
Czy sam fakt, że mi napisał o tym swoim "planie" jest takim wołaniem o pomoc, bo sam już sobie nie radzi czy to takie czyszczenie sumienia... powiedziałem, jestem fair.
Nałożyło mu sie teraz trochę życiowych problemów i myślę, że stąd ten dół... zastanawia mnie tylko czy jak problemy zaczną znikać (na zasadzie: zrobione, odhaczone) to plan odejdzie w zapomnienie (do następnego dołka)... Zdaję sobie sprawę, że nikt mi na to wprost nie odpisze, bo tylko On wie co tam w głowie Mu się dzieje, ale zastanawia mnie jak to globalnie wygląda... czy to jeden ze "standardowych" objawów. Czytałam na innej grupie wypowiedzi osób z ChAD, że właściwie każdy z nich ma w głowie jakiś swój plan...
Chciałabym zdążyć Mu pomóc... i chciałabym umieć Mu pomóc... przekonać, że warto żyć i że da się z tym żyć, bo ma dla kogo. Ja jeśli trzeba będzie usunę się w cień, ale ma syna, dla którego warto żyć.
No i jeszcze jedno: czy okazywać mu, że to co się z nim dzieje martwi mnie czy robić dobrą minę do złej gry i "udawać" że aż tak mnie to nie dotyka? pytanie z serii "głupie" ale nie wiem czy mój przekaz jest czytelny. Bo jeśli będzie widział, że się martwię Jego stanem, to czy dodatkowo nie będzie się tym dołował, że mnie "krzywdzi" i jest ciężarem... ehhh...Ostatnia edycja: - https://www.psychiatria.pl/forum/moj-partner-jest-chadowcem/watek/496759/203.html#p1508369https://www.psychiatria.pl/forum/moj-partner-jest-chadowcem/watek/496759/1.html Mój partner jest chadowcem GośćZalogowani użytkownicy mają możliwość budowania własnego statusu na forach grupy Medforum.
Po napisaniu odpowiedniej ilości postów przy avatarze pojawi się odpowiedni status.- Początkujący/ca - mniej niż 100 postów
- Wtajemniczony/na - pomiędzy 101 a 300 postów
- Forumowicz/ka - pomiędzy 301 a 1200 postów
- Komentator/ka - pomiędzy 1201 a 3600 postów
- Lider/ka opinii - pomiędzy 3601 a 6000 postów
- VIP - więcej niż 6001 postów
Podstawowa sprawa, mam nadzieję, że wiesz, iż moja wypowiedź nie miała za zadanie wytknięcia Ci niewiedzy.
Po prostu, stojąc z boku często chociażby widzi się więcej, jaśniej.
Uderzyła mnie jedna szczególnie rzecz, że spory nacisk kładziesz na zmiany nastrojów. I teraz pytanie, czy nie wpadłaś w pułapkę takiego rozumienia tej choroby...
ChAD to nie są tylko zmiany nastrojów, a i pod tym stwierdzeniem nie do końca jest takie zwyczajowe rozumienie.
Czasem delikatnie (tak to ujmijmy) przedstawia się, tłumaczy tę chorobę, ale to ani dokładne określenie tego, co dzieje się w mózgu osoby chorej, ani tym bardziej całe. Natomiast nie da się ukryć, że często osoby chore tak właśnie przedstawiają swoją chorobę. Problem jest w intencjach oczywiście. Co innego takie zwykłe powiedzenie o czymś komuś, bez wnikania w szczegóły, bo nie ma takiej potrzeby, a co innego wprowadzanie w błąd partnera.
Te zmiany nastrojów w tym zwyczajowym ujęciu zależą przede wszystkim od danego przypadku, także stadium choroby, konkretnego jej rodzaju. U jednej osoby zobaczysz spore wahnięcia, np. 3 razy w roku, u innej jakieś delikatne zmiany raczej samopoczucia, lekka radość, lekka melancholia, a u innej silne zmiany 5 razy w tygodniu czy... na dzień. Generalnie nie należy iść w stronę rozumowania typu nadpobudliwość, ciężkie stany depresyjne, charakter choleryczny, ADHD itd. Czegoś, co daje silne wrażenie, jest bardzo ekspresyjne, wyraziste. Nie musi tak być.
Do tego na bardziej zaawansowanym etapie dochodzić mogą stany mieszane, wtedy w ogóle trudno może być osobie postronnej (i nie tylko jej) zrozumieć, co się dzieje. Czy to (hipo)mania czy depresja, a może zwykłe zdenerwowanie, rozdrażnienie czymś.
Natomiast pod określeniem zmiany nastrojów w tej chorobie kryją się także, a raczej ukrywane są czasem z premedytacją, stany silnie wpływające na świadomość osoby chorej. I tu już mówimy o tych bardzo konkretnych, destrukcyjnych skutkach. A zatem, podejmowanie działań szkodliwych w stanach chorobowych i to nie tylko w (hipo)maniach. Bez rozpisywania się, nie tyle chodzi o to, że osoba chora jest nadpobudliwa, nakręcona, radosna lub smutna, w apatii, bez napędu do życia. Ale o to, jakie podejmuje wówczas działania lub dochodzi do zaniechania tych zwyczajowych. Stąd mniejsze lub większe rewolty w życiu. A ich skutki, to podejmowanie pochopnych, nieprzemyślanych, szkodliwych dla siebie i innych działań. Czyli, np. rzucanie edukacji, pracy, partnerów, rodziny, zdrady, romanse, niekontrolowane wydawanie pieniędzy, długi. To podejmowanie nowych działań typu zmiana kierunku studiów na 4 roku, zmiana pracy, bo ta nowa jest taka cool, wymyślanie biznesów coraz to nowych, przeprowadzki, budowa nowego domu, jak jeszcze poprzedni nie został ukończony, nowe "wielkie miłości" itd. itp.
Tak wygląda ta choroba, szczególnie, gdy osoba chora się nie chce leczyć. To co dziś, jest małą zmianą nastroju, jutro może być już ogłaszaniem bankructwa i rozwodem, bo ta następna osoba jest ucieleśnieniem marzeń i cnót wszelakich.
I tu dochodzimy do tego, co napisałaś o żonie swojego partnera. Jeśli gdzieś nas nie było, nie widzieliśmy, jak było, nie mamy prawa o tym się wypowiadać z pełnym przekonaniem. Szczególnie, gdy przekaz jest osoby chorej, która w dodatku się nie leczy. Im wcześniej zdasz sobie sprawę z tego, że dziś źle mówi o żonie, a jutro Ty może będziesz tą złą, tym lepiej dla Ciebie. Niestety ta choroba polega także na tym, że osoba chora, która nie daje sobie możliwości leczenia, widzi i przekształca rzeczywistość, tak jak jej pasuje. I naprawdę rzeczywiste cechy, postawa, postępowanie danej osoby nie ma nic do rzeczy, nie musi być żadnego zapalnika. Człowiek chory sam wytwarza taki obraz innej osoby, czy to pod wpływem odmiennej świadomości czy na poczet obrony swojego zachowania, działań.
Trzeba mieć to na uwadze.
Tak, jak i to, że nawet zdrowa osoba wchodząca w relację z kimś innym w trakcie trwającego małżeństwa (nawet, gdy jeszcze nie ma ona charakteru seksualnego) jest już niepojącym faktem.
W każdym razie, zawsze padają wtedy słowa o niezrozumieniu, o niedocenieniu, o braku więzi, o byciu traktowanym przedmiotowo, o braku więzi, o przypadku, no i standard, nie sypiają już od kilku lat. Czasem tylko pewien dysonans jest, gdy nagle ciąża się w tym rzekomo istniejącym już tylko formalnie małżeństwie pojawia...
Ale to tak na marginesie, by pokazać, że nie trzeba ChAD do wysuwania takich twierdzeń, gdy jest się zainteresowanym osobą trzecią podczas bycia w innym związku.
Także, zalecałabym ostrożność, wśród osób z ChAD to niestety norma, gdy choroba idzie w taką stronę.
Tu przy okazji, bo poruszyłaś, kwestię rozpoczynania związku w hipomanii, czy zdajesz sobie, co z tego może wynikać? Nie chodzi bowiem, o to, czy osoba podrywana ulegnie szybko czy po dłuższym czasie. Problem leży w odmiennym stanie świadomości osoby chorej. Odczucia, uczucia, emocje, które pojawiają się w fazach hipomanii, manii czy depresji nie są rzeczywistymi stanami osoby chorej. Nie można na tym opierać sądów odnośnie tego, co osoba chora naprawdę czuje. Z reguły (choć to bardzo delikatne określenie) nie ma mowy o tym, że uczucie typu miłość czy nienawiść pojawiające się w stanie chorobowym jest prawdziwym, realnym uczuciem.
Niestety dochodzi tu złudne przekonanie obiektu tych "uczuć", że są one prawdziwe, ponieważ czasem, np. dana relacja może trwać nawet kilka la. I ktoś jest w związku z tym przekonany, że jest darzony realnym uczuciem, bo... coś trwa, bo sam się zakochał w osobie chorej.
Odnosząc się do ewentualnych reakcji osoby chorej na poszczególne fazy chorobowe...
Osoba chora miewa zniekształconą świadomość, do tego dochodzą oczywiście indywidualne cechy każdego człowieka przecież i to, co wydaje się oczywiste dla kogoś innego, dla niej takie nie jest.
Czyli, np. to wygadanie się dla ulgi.
Poza tym, pamiętać należy, że to choroba, to nie jest zwykła chandra czy wkurzenie, smutek spowodowane konkretną sytuacją.
Oczywiście, że codzienne życie, wydarzenia bardzo wpływają na osoby z ChAD. Ale to jest nieco inny wpływ, niż na osoby zdrowe. Osoby chore mocno destabilizują różne czynniki (np. stres, jakieś nagłe czy silne wydarzenia, także te dobre, pozytywne, ale i niewyspanie, używki, nieprawidłowa dieta), jednak nie oznacza to, że koniecznie coś smutnego, złego, stresującego da efekt depresji, może to wręcz przeciwnie iść w hipomanię, manię, a nawet ostrą psychozę.
I mogą być wtedy reakcje nieadekwatne do przyczyn, wręcz nierzadko jeszcze tylko pogłębiające wszystko.
Generalnie, nie należy oczekiwać typowych zachowań, gdy choroba bierze górę. Natomiast cały czas trzeba też pamiętać, że każdy jest inny, bez względu na chorobę. Tobie dobrze robi wygadanie się, innej osobie niekoniecznie.
Tobie trudno rzeczywiście pewnie będzie to ocenić, bo poznałaś swojego partnera, gdy był już chory, w dodatku się nie leczy, nie masz, jak porównać, co jest nim, co wynika z choroby. To niełatwa sytuacja.
Warto też wiedzieć, że zamykanie się, odsuwanie u osoby z ChAD niekoniecznie wynika z depresji, to właśnie może być (hipo)mania. Także już jakieś snucie planów na boku, angażowanie się w inne sprawy, np. niestety zainteresowanie inną osobą, zdrada, romans. Stąd może brać się wycofanie.
Podstawa, jeśli Twój partner nie zacznie się leczyć, zero jest szans na normalne życie.
Ty także nie będziesz mogła nic zrobić, ale i się obwiniać. Im wcześniej zdasz sobie z tego sprawę, tym lepiej.
Oczywiście są sposoby prawne, gdy coś się dzieje na ostro, ale to są takie momenty. I też potrzeba sporo determinacji i szczęścia w tym wszystkim. I skutek jest na daną chwilę (nawet, jeśli dłuższą). Potem i tak wraca zwykłe życie i tylko od osoby chorej zależy, czy zechce kontynuować leczenie, np. po hospitalizacji.
Musisz naprawdę zdać sobie sprawę, że na dłuższą metę wszystko jest w rękach osoby chorej. A ta choroba jest taka a nie inna i nawet ludzie, którzy chcą się leczyć tracą ten zapał w górkach.
Po prostu, tak "działa" ta choroba, taka jest jej specyfika.
Napisałaś, że tylko Twój partner wie, co się dzieje w jego głowie... Zapewniam Cię, że on absolutnie nie wie, co się dzieje w jego głowie, ani nie ma nad tym kontroli. I to jest zresztą m.in. tak trudne, męczące dla osób chorych, z czasem coraz bardziej.
Tylko podjęcie skutecznego leczenia daje szansę na odzyskanie kontroli nad własnym życiem. A i to nie zawsze na stałe. Niestety wahnięcia mogą się zdarzać i trzeba zdawać sobie z tego sprawę. Chociażby po to, by osoba chora i jej rodzina miała rękę na pulsie, by można było wychwytywać już małe zmiany i wtedy modyfikować na ten czas leczenie.
Czy myślałaś o podjęciu własnej terapii?
Dobrze by było przyjrzeć się, czy nie wpadłaś lub nie wpadasz właśnie w pułapkę współuzależnienia emocjonalnego od partnera.
Powtórzę jeszcze raz, pierwsza podstawowa rzecz, to zdać sobie sprawę, że bez podjęcia leczenia przez osobę z ChAD, nie ma szans na zdrowy, normalny, dobry, trwały związek.
Jeśli Twój partner odmawia go teraz, mało tego zrezygnował z tego leczenia, pomimo, że był w związku małżeńskim, że ma dziecko, to sytuacja nie wygląda dobrze. On, przynajmniej póki co, nie ma takiej woli.
Nic i nikt do tej pory nie był w stanie wpłynąć na niego.
Ważna rzecz, to nie jest tak, że Ty coś widzisz, podejrzewasz, że Twój partner jest chory i chcesz mu pomóc, wysłać do lekarza itd. Twój partner wie, że jest chory, jest zdiagnozowany, prowadzi takie a nie inne życie, nie che się leczyć, choć choroba ma wpływ na niego.
Bierz to pod uwagę. Nie zmusisz nikogo na siłę do niczego.
Owszem, są pewne metody, można próbować je podjąć, ale zawsze potem jest i tak decyzja osoby chorej, co dalej. Musisz dopuścić do siebie myśl, że on może nawet po przymusowej hospitalizacji, iść starym torem.
Musisz przygotować się i na taką ewentualność. I zdać sobie przede wszystkim sprawę z tego, że nie masz na wiele rzeczy wpływu, że nie da się przejąć kontroli nad kimś, nad czyjąś chorobą. I uświadomić sobie, że kiedyś odpowiedzialność się kończy. Kończy, bo jest wola innej osoby, bo są ograniczenia prawne, bo nie ma możliwości żyć pilnując cały czas innej osoby poprzez kierowanie jej wbrew niej do szpitala non stop (nawet, gdyby to było możliwe), wciskanie jej na siłę leków do ust, kontrolowanie każdego kroku tej osoby, gdy ona ma inne pomysły na życie.
Normalne życie z osobą chorą to jej własne leczenie i współpraca z nią w tym, ale właśnie współpraca. Na dłuższą metę nie da się udawać, że choroba nie istnieje i żyć z kimś, kto się nie leczy. Tak, jak i niemożliwe jest zmuszanie każdego dnia do tego leczenia osoby, która tego stanowczo odmawia.Ostatnia edycja: - https://www.psychiatria.pl/forum/moj-partner-jest-chadowcem/watek/496759/203.html#p1508390https://www.psychiatria.pl/forum/moj-partner-jest-chadowcem/watek/496759/1.html Mój partner jest chadowcem
Juliap, Twoje dwie odpowiedzi dały mi więcej niż te wszystkie przeczytane do tej pory mądre artykuły znalezione w sieci... Cieszę się że tak otwarcie i prosto z mostu piszesz o pewnych sprawach.
Masz rację, z wielu rzeczy dot. ChAD i osób nim dotkniętych, nie zdawałam i pewnie nie zdaję sobie sprawy. Tak jak napisałaś, poznałam Go jak już był chory i dla mnie jego normalność to wypadkowa dotychczasowych zachowań... tych najdłużej się utrzymujących. Być może jego ta prawdziwa normalność jest inna, ale ta zaobserwowana przeze mnie i innych naszych znajomych nie odbiega od normalności przeciętnego Kowalskiego. Każdy jest inny, jeden jest wiecznym śmieszkiem, drugi osiołkiem z Kubusia Puchatka, więc nie przypisywałam jego zachowań/nastrojów chorobie. Oczywiście odstępstwa od tej mi znanej jego normalności zauważam, ale to są niewielkie wahnięcia... Ale tak jak napisałaś, nie muszą być duże. To co zaobserwowałam to na pewno wpływ stresujących spraw, sytuacji mocno na niego wpływa destabilizująco, a wręcz destrukcyjnie. Wpada w czarną dziurę i nie widzi wyjścia z tych sytuacji. Ale częściowo go rozumiem, też, mimo, że (chyba) jestem zdrowa, miałam w swoim życiu kilka takich momentów, że kręciłam się w kółko bezradnie, nie potrafiąc znaleźć żadnego rozwiązania...
Uderzyło mnie Twoje pytanie o moje współuzależnienie emocjonalne od niego.... dostałam obuchem w głowę, ale możesz mieć rację... ja chyba generalnie mam tendencję do opiekowania się innymi... A o niego się boję. Być może właśnie wpadłam w tę pułapkę, bo czasami dość panicznie reaguję na pewne sytuacje. ale to może wynikać z moich poprzednich doświadczeń. niemniej jest nad czym sie zastanowić...
Im więcej czytam o tym, jak może ta nasza przyszłość wyglądać, tym bardziej mam wrażenie że powinnam uciekać, tylko dziś nie potrafię. Nie potrafię wyobrazić sobie życia bez niego w pobliżu .
Nie wiem nadal czy ten jego "plan" to tylko taki "pewniak", który ma mu dać poczucie kontroli nad swoim życiem czy naprawdę może go zrealizować...
Będę namawiać go na wizytę u lekarza... to chyba jedyne co mi dziś zostało.
To naprawdę dobry człowiek... i to nie tylko moje zdanie. Warto o niego powalczyć.
[edit]
Czy ChADowcy (pomijając cechy osobnicze) są manipulantami? świadomymi czy raczej nie? takie mnie przemyślenia jeszcze naszły, na ile ChADowcy manipulują ludźmi i na ile świadomie to robią...Ostatnia edycja: - GośćZaloguj się , aby dodać odpowiedź
- Czy to może być ADHD, czy powinnam iść do specjalisty?
Cześć, mam na imię Karolina, mam 26 lat i ostatnio przypadkiem...
Forum: Zaburzenia psychiczne - Paroksetyna
Witam, biorę paroksetyna(seroxat) na zaburzenia lękowe uogólnione i fobie...
- Pogardą wobec swojej osoby - chce porozmawiać
Witam Wszystkich serdecznie! Postanowiłem chwilę temu założyć konto...
Forum: Kółko wsparcia psychicznego - Nerwica lekowa, mozarin
Hej, od jakichś 8 miesięcy zaczęły się u mnie ataki paniki,...