Forum: Psychiatria - grupa dla rodziny i pacjenta
Temat: Niepoprawne relacje w rodzinie, toksyczni rodzice (?) (4)
- https://www.psychiatria.pl/forum/niepoprawne-relacje-w-rodzinie-toksyczni-rodzice/watek/1263623/1.html#p1263623https://www.psychiatria.pl/forum/niepoprawne-relacje-w-rodzinie-toksyczni-rodzice/watek/1263623/1.html Niepoprawne relacje w rodzinie, toksyczni rodzice (?) Gość
Witam! Jestem 24-letnim mężczyzną i mam poważny problem w relacjach z rodzicami. Pochodzę z 'normalnego domu', ojciec dobrze wykształcony, starszy od matki, klasa średnia, domek, spokojne dzieciństwo, wakacje za granicą, normalne święta, niby idylla, kochająca się rodzina.
Od wieku lat -nastu mam problemy z psychiką (niezdiagnozowane) natury depresyjnej, bardzo niskie poczucie wartości i podłe mniemanie o ludziach ogółem (wyniesione z domu), ocierałem się o próby samobójcze, ćpałem na tony, wszystko dlatego że nie odnajdywałem się w rzeczywistości i nie radziłem ze sobą, szukałem ucieczki w świat ulicy.
Zawsze było to bagatelizowane ew. wina była zrzucana na mnie 'że taki jestem', mam niezdrowe fascynacje. Wydaje mi się że przyczyna tego leży gdzieś w dzieciństwie, podejrzewam deficyt ojca (pracoholik) i brak oparcia w matce (zawsze była bardziej projekcją ojca niż matką, nigdy nie miała odmiennego zdania, nie broniła mnie, na koniec dnia zdawała raport z tego co się działo i tyle, nakarmiła). Do tego wychowywaliśmy się z bratem w totalnej izolacji od świata zewnętrznego i społeczeństwa (nie licząc przedszkola i szkoły) z racji odległego miejsca zamieszkania, poza tym wedle filozofii ojca było to słuszne bo na podwórkach bawią się tylko zaniedbane i zapomniane dzieci alkoholików, a na osiedlach to w ogóle mieszka sama patolnia i menelnia, ogólnie każdy o niższym statusie materialnym to już 'gorszy' a o wyższym złodziej i kombinator, każdy mniej konserwatywny model rodziny=plebs itd itp. (przez co nasz rozwój psychospołeczny w zasadzie nie nastąpił a podstawówka była niesamowitym szokiem a poczucie negatywnej inności coraz bardziej się pogłębiało).
Zawsze też miałem kompleksy z powodu znacznej tuszy (o co również mam uzasadnione pretensje do nich, dziś choć jestem w zasadzie szczupły i przystojny i tak nie mogę na siebie patrzeć i gardzę swoją fizycznością, przez długi czas miałem problem z impotencją z tego powodu).
Dla rodziców odkąd pamiętam liczyło się tylko wykształcenie i nic więcej (nieraz jak byłem chory na siłę zawozili mnie do szkoły 'bo udaje i bez dyskusji', żeby po paru godzinach zabrać mnie po telefonie pielęgniarki), wpajali mi jak mantrę że bez wysokich wyników JESTEM i będę nikim (w co chyba uwierzyłem, bo jak narazie nie widzę przed sobą żadnych perspektyw na przyszłość), wieczne jazdy i sapy po wywiadówkach, przez co porwałem się na trudne studia techniczne z którymi kompletnie sobie nie radzę i odbiło się to jeszcze bardziej na mojej psychice (zostałem do tego zmuszony w sposób niebezpośredni, po prostu wychowano mnie w duchu że nie mam innego wyboru, studia albo 'potępienie' i odrzucenie, infamia, to naprawdę przerażające żyć w takiej manipulacji i iluzji, wierzcie mi).
Nigdy nie liczyło się moje szczęście (duchowe, psychiczne, emocjonalne, stwierdzali sobie że oni dają mi wszystko i mam być szczęśliwy), wszystkie 'związki' były bagatelizowane a nawet demonizowane, że na cholerę to, jak i tak to szczenięce i nie przetrwa, nie ma sensu się angażować itd itp, lepiej się uczyć w tym czasie (nie wspominając że wszystkie moje relacje z kobietami były patologiczne i zazwyczaj dla mnie krzywdzące, ale o tym nie wiedzieli, zapewne było to spowodowane niewłaściwymi wzorcami albo wręcz ich brakiem bo rodzice mimo mówienia o swojej miłości, nigdy jakoś zbytnio jej sobie nie okazywali, wszystko było i jest pseudociepłe ale tak naprawdę oschłe i służbowe).
Pierwszy normalny związek (oparty na zrozumieniu, szacunku, miłości, oddaniu, zaufaniu, poświęceniu i to podkreślam WZAJEMNYM) stworzyłem w wieku 22 lat ze sporo starszą partnerką (ale nie na tyle starszą by było to patologiczne) i tu dopiero zaczęło się prawdziwe piekło. Gdy się o niej dowiedzieli wpadli w szał, histerię, rwali włosy z głowy, wmawiali mi niestworzone (fikcyjne, zmyślone) historie na jej temat używając naprawdę obrzydliwych inwektyw (że ona taka, owaka, że chce mnie 'wykorzystać' na stare lata i oni to wiedzą i koniec, i wiele naprawdę paskudnych rzeczy, nasze relacje sprowadzają tylko do seksu i tego że rzekomo jestem tym 'omotany'), co ludzie powiedzą, choć to jedyna osoba która w moim życiu mnie zrozumiała i dała mi to czego potrzebuję, przy której czuję się dobrze i szczęśliwie i jestem pewien że chcę być z nią do końca. To ona wyciągnęła mnie z gówna w którym tkwiłem przez lata (a byłem już na dnie) i to ona dała mi jako jedyna w moim życiu nadzieję na szczęśliwą przyszłość.
W tej chwili jest u mnie w domu wrogiem numer 1, dochodzi już nawet do tego, że w kartce z życzeniami świątecznymi dostaję od nich aluzje do tego żebym 'przejrzał na oczy', 'odzyskał trzeźwość umysłu' czy 'okazywał więcej miłości NAJBLIŻSZEJ RODZINIE' (ogółem ciągle jestem obwiniany że nie rozmawiam/nie kocham/nienawidzę [po prostu czuję że nie lubię z nimi być i zwyczajnie nie chce mi się gadać, kiedy tylko mogę wychodzę z domu na kilkanaście i więcej godzin], że ich ranię, przeze mnie chorują nie śpią itd itp). Gdyby nie Ona dalej bym był skończony, nie wyjechałbym do pracy za granicę gdzie zarobiłem duże pieniądze i uwierzyłem trochę w swoje możliwości, zdobyłem pierwsze doświadczenia w inżynierii (rodzice zniechęcali mnie, wymyślali jak to tam nie będę poniżany i Bóg wie co jeszcze mnie spotka, przecież nie muszę tego robić bo oni mi zapewniają takie *** WSZYSTKO a ja niewdzięczny chce nie wiadomo co). Całe życie podcinali mi skrzydła, moje inicjatywy nie miały sensu, mówiąc coś ojcu zazwyczaj dostawałem taką odpowiedź jakbym dostał w mordę, a z czasem w ogóle przestałem już o cokolwiek pytać, młodszy brat potwierdza, że po prostu bał się pytać o cokolwiek bo łatwo było przewidzieć odpowiedź, nie było sensu.
Atmosfera w domu jest milcząca i fatalna. Tragizm sytuacji pogłębia fakt że kończę studia interdyscyplinarne i nie jestem w stanie pracować żeby się utrzymać, dostaję od nich prezenty na urodziny i święta co wzmaga moje poczucie niewdzięczności i winy, ale naprawdę mam ich dość i chciałbym uciec, wyrwać się z tego chorego klimatu raz na zawsze i niczego bardziej nie pragnę niż być od tego wolnym.
Mam dosyć tego że traktują mnie jak małe dziecko, mówią zdrobniale, infantylnie, ojciec wręcz chorobliwie i otwarcie powtarza że on tego nie zmieni nie ważne czy będę miał 20, 30, czy 50 lat (mimo tego że moja matka w moim wieku miała już DWÓJKĘ dzieci). Traktują mnie jak swoją własność, obawiam się że gdybym 'uciekł z domu' ścigaliby mnie z policją albo i nawet próbowali ubezwłasnowolnić. Oni po prostu nie rozumieją że jestem odrębną istotą i mam prawo decydować o sobie i swoim życiu. Niestety nie ma takiej możliwości żeby im to wytłumaczyć, dla nich jestem młody, głupi, naiwny, niedoświadczony, i tak zawsze będzie (kiedyś było bo nie masz 18 lat, potem bo nie masz pracy, potem bo z nami mieszkasz, co etap to nowy argument...a materialnie ojca przebije może za 30 lat...) i jedyną szansą na przetrwanie jest robienie tego co oni uważają za słuszne. Całe moje życie straszyli mnie, że bez nich sobie nie poradzę, przez co dominującym uczuciem we mnie jest ciągły niepokój i strach przed jakimkolwiek działaniem. Zarzucają mi, że nie chcę rozmawiać ale z nimi nie da się gadać, wszelkie próby kończą się stwierdzeniem 'dziecko, jakie Ty możesz mieć problemy'.
To jest moja historia, jednak największym obecnie problemem jest to, że żyję w niesamowitym rozdarciu i jestem na skraju wyczerpania, nie funkcjonuję jak normalny zdrowy człowiek (z jednej strony OGROMNE, PRZYTŁACZAJĄCE poczucie winy i niewdzięczności, wyrzuty sumienia, z drugiej przekonanie że postępuję słusznie żyjąc swoim życiem i robiąc to co mnie uszczęśliwia). Mój związek jest szczęśliwy i zdrowy ale przez to co oni mi na ten temat codziennie wpajają (jeśli nie werbalnie to energią którą emanują) niszczę go sukcesywnie i ranię swoją partnerkę, w kłótniach powtarzając słowa którymi jestem infekowany w domu, boję się że kiedyś Ona po prostu mi tego nie wybaczy. Nie zapowiada się żeby rodzice zamierzali sobie odpuścić, jak skończę szkołę i będę chciał zacząć pracę założyć z Nią własny dom to chrystepanie, boję się nawet myśleć jak to będzie przebiegać, choć nie zrezygnuję z tego za nic w świecie. Po prostu chciałbym to wszytko zerwać jak plaster, szybkim ruchem i zapomnieć o tym, żyć swoim życiem bez dalszych obciążeń psychicznych.
Moje pytanie do społeczności/specjalistów jest takie, jak oceniacie tą sytuację, czy może uważacie że oni mają rację i postępują słusznie i powinienem się dostosować, jakie widzicie rozwiązania? U kogo szukać pomocy? Chciałbym mieć normalne relacje z rodzicami bo nigdy nie skrzywdzili mnie fizycznie, bezpośrednio, intencjonalnie, ale obawiam się, że to niemożliwe i będę musiał się całkowicie odciąć bo inaczej nigdy nie będę miał swojego życia, nie wychowam dziecka po swojemu i zawsze będę w sytuacji że albo zrobię to co oni chcą/uważają, albo zostanę uznany za 'wroga rodziny', niewdzięcznika, bluźniercę, będą mi wmawiać jak to przeze mnie cierpią i ja będę usychał z poczucia winy.
Błagam o pomoc...naprawdę, błagam na kolanach bo nie mogę już tak dłużej. - https://www.psychiatria.pl/forum/niepoprawne-relacje-w-rodzinie-toksyczni-rodzice/watek/1263623/1.html#p1263626https://www.psychiatria.pl/forum/niepoprawne-relacje-w-rodzinie-toksyczni-rodzice/watek/1263623/1.html Niepoprawne relacje w rodzinie, toksyczni rodzice (?)
Jedyna sensowna rada to jak najszybciej skończyć studia i wyprowadzić się z domu.
Może nawet wręcz wyprowadzić się z domu jeszcze przed ukończeniem studiów.
Również zacząć rozmawiać z psychologiem klinicznym w realu...
Twoi rodzice już się raczej nie zmienią.Ostatnia edycja: - https://www.psychiatria.pl/forum/niepoprawne-relacje-w-rodzinie-toksyczni-rodzice/watek/1263623/1.html#p1264821https://www.psychiatria.pl/forum/niepoprawne-relacje-w-rodzinie-toksyczni-rodzice/watek/1263623/1.html Niepoprawne relacje w rodzinie, toksyczni rodzice (?) Gość
W tej sytuacji najlepiej odwiedzić dobrego psychiatrę i porozmawiać o problemie- na pewno taka rozmowa postawi Cię na nogi,sama też nie mam lekko-( niestety kontakt z rodzicami nie jest taki jak powinien być )ale mam super męża, dziecko -razem układa nam się świetnie. nie wolno wpuszczać atmosfery z relacji w domu rodzinnego do relacji partnerskiej - bo "kochani" rodzice mogą popsuć wszystko. Należy jak najszybciej zamieszkać oddzielnie w bezpiecznej odległości i ułożyć sobie życie oraz prowadzić je według swoich wyobrażeń na ten temat. Uwierz jesteś wartościowym facetem, który może osiągnąć więcej nawet niż Twoi rodzice - myśl o sobie, bo życie ucieknie Ci bokiem, to oni powinni się leczyć jeśli swoje niepowodzenia odbijali na Tobie. Moi rodzice prawie nie wychodzą z domu i przez moją mamusię nie wyjeżdżają nie przyjmują gości-chore. My z mężem każdą chwilę spędzamy na wyjazdach, odwiedzaniu się ze znajomymi, podróżowaniu(wypady max 3-4 dni) bo praca na więcej nie pozwala. Mam z dzieckiem super kontakt robimy z nią wszystko na co ona ma chęć tak żebyśmy razem byli szczęśliwi- i teraz są to najpiękniejsze chwile mojego życia widząc jak wokół mnie moja rodzina jest szczęśliwa i zadowolona z bycia ze sobą każdego dnia. Myśl o sobie- oni mają siebie.
- https://www.psychiatria.pl/forum/niepoprawne-relacje-w-rodzinie-toksyczni-rodzice/watek/1263623/1.html#p1271911https://www.psychiatria.pl/forum/niepoprawne-relacje-w-rodzinie-toksyczni-rodzice/watek/1263623/1.html Niepoprawne relacje w rodzinie, toksyczni rodzice (?) Gość
Znam wszystko z autopsji, niestety oni sie nie zmienią, no chyba że uznają swoją winę i skonfrontują "swoje metody wychowawcze" z dobrym terapeutą. Bez tego niestety nie ma mowy o normalnych, zdrowych relacjach. Mi również było ciężko pogodzić sie z myślą ze nie mam dobrej, troskliwej, kochanej mamy ( tata już nie żyje). Dzięki kilkuletniej terapii podniosłam sie, skonczyłam studia, mam wspaniałego męza, ale relacje z mamą muszę trzymać na duży dystans. Nie było łatwo, powiem nawet ze było tak cieżko iz nie miałam siły walczyc o siebie.. Ale nie poddałam sie ( do tej pory wierze ze to było cud ze sie nie załamałam ). Ty tez nie poddawaj sie . Na prawde mozna dobrze zyc, ale trzeba porzucić złudę ze oni kiedyś sie zmienią i byc dla siebie wyrozumiałym, bo trzymanie dystansu to na początku taki taniec, dwa kroki do przodu, dwa kroki w tył, ale w koncu dotrze sie do celu jakim jest spokojne sumienie i oddech pełną piersią - czego bardzo Ci życze
- GośćZaloguj się , aby dodać odpowiedź
- Perazin 25, Asertin 50
Witam, mam pytanie odnośnie leków asertin 50 oraz perazin 25. Czy coś się...
- Orgazm i wenlafaksyna i trazodon
Dzien dobry,Biorę Oriven w dawce 150 mg.Nie mam problemów z libido, ale mam...
- Bliska osoba w szpitalu psychiatrycznym.
Dzień dobry, mam nadzieję że jest to poprawny kanał forum do mojego...
- URODYNAMIKA W GDAŃSKU
Kochani,czy zna ktos jakis gabinet w Gdansku,gdzie wykonuje sie badania urodynamiczne?