Forum: Psychiatria - grupa dla rodziny i pacjenta
Temat: Zaufanie, bliskość, błędne koło (5)
- https://www.psychiatria.pl/forum/zaufanie-bliskosc-bledne-kolo/watek/1519822/1.html#p1519822https://www.psychiatria.pl/forum/zaufanie-bliskosc-bledne-kolo/watek/1519822/1.html Zaufanie, bliskość, błędne koło
Chciałbym opowiedzieć o kilku dniach, które radykalnie zmieniły moje samopoczucie po kilku tygodniach znacznej poprawy, poprawy jakiej nie miałem odkąd leczę się psychiatrycznie. Zacznę od tego, że leczę się przeszło dwa lata, zaczęło się od mojego epizodu psychotycznego i hospitalizacji. Po wyjściu ze szpitala przez długi czas byłem zamulony lekami, od tego czasu przeżyłem kilka ciężkich epizodów depresyjnych. Nie jestem w stanie podać swojej dokładnej diagnozy: w każdym razie biorę leki przeciwlękowe, przeciwdepresyjne, przeciwpsychotyczne i stabilizatory nastroju.
Sprawa dotyczy mojej najbliższej osoby w ostatnich latach, a być może najbliższej w ogóle (nie było ich wiele), która wielokrotnie pomagała mi i wspierała mnie w moim leczeniu. Jest to kobieta w której zakochałem się, kilka miesięcy przed początkiem mojej choroby, chciałem rozpocząć z nią relację romantyczną, ale zostałem odrzucony. W każdym razie zostaliśmy przyjaciółmi, z czasem najbliższymi – z nią przez okres choroby miałem najczęstszy kontakt.
Po wyjściu ze szpitala mając do wyboru rodziców lub dawnego przyjaciela (będę go dla czytelności oznaczał jako Y.) za współlokatora – wybrałem tego drugiego (choć dzieliły mnie z nim pewne, bardzo przykre zaszłości). Przez długi czas moja najbliższa przyjaciółka (oznaczę ją jako X.) o której pisałem powyżej nie znała go, ale w toku któryś tam odwiedzin w końcu go poznała i zaczęliśmy całkiem często wspólnie spędzać czas. Niestety ich kontakt za moimi plecami zaczął wzbudzać mój niepokój. Podzieliła nas w końcu kwestia planów jakie ma co do niego, planów, które nie wykluczają romantycznej relacji, a nawet ją sugerują.
Po pierwszym ich spotkaniu sam na sam (jakieś trzy miesiące temu) w restauracji, wpadłem w stany lękowe, które trwały przez kilka dni, aż powziąłem decyzję o podcięciu sobie żył. Postanowiłem się z nią pożegnać – co być może było błędem – i przybiegła do mnie, żebym odstąpił od tego zamiaru. Druga sytuacja, która być może zakończyła naszą relację, dotyczyła właśnie jej wyznania, że zaczyna coś czuć do mojego współlokatora. Zaczęło się u mnie od stanów lękowych, przeszło to w manię – po napisaniu do niej wielu przyczyn z powodu których czuję się zraniony (o nich później) – zacząłem być do niej agresywny werbalnie jak do nikogo wcześniej, otwarcie chciałem ją skrzywdzić. Chciałem ją też skrzywdzić tym, że zacząłem się samookaleczać (przypalać papierosami), chciałem też popełnić samobójstwo tak, żeby to słyszała (zacząłem podcinać sobie żyły, skończyło się tylko na długiej szramie) – wezwała karetkę, więc do niczego nie doszło. Przez jeszcze następne półtorej dnia wypisywałem do niej paskudne esemesy. Wszystko skończyło się na rozmowie w czasie której się rozryczałem (tego dnia płakałem przez prawie cztery godziny) i na jej końcu życzyłem swojej najbliższej przyjaciółce (X.) spełnienia marzeń, w ogóle wszystkiego co najlepsze (szczerze) i właściwie w ten sposób zakończyłem jej relację.
Na końcu chciałbym napisać dlaczego czuję się zraniony, mając nadzieję, że napiszecie mi, iż nie mam do tego żadnych podstaw. Moja najbliższa przyjaciółka wiedziała o mojej przeszłości, miała wgląd w moją chorobę, jest bardzo inteligentną osobą oraz posiada sporą wiedzę psychologiczną. Mimo tego zignorowała fakt jak układały się moje relacje z najbliższymi – rodzice traktowali mnie jak worek treningowy (przemoc fizyczna i psychiczna), byłem wychowany w swoim życiu przez kilkanaście różnych osób. Z tego powodu wszedłem w życie jako osoba z niską samooceną, problemami z zaufaniem i bliskością. Pogłębiło to jeszcze odrzucenie przez pierwszą dziewczynę do której coś poczułem (nazwijmy ją A.) oraz treningi z trzy lata starszymi kadetami klasy wojskowej (z inicjatywy matki, która chciała zrobić ze mnie „chłopa”). W liceum zbliżyłem się do dwóch kolegów jak do nikogo innego wcześniej, z czasem jednak zaczęli mną pogardzać (na co zdobyłem sporo empirycznych dowodów czytając ich wiadomości do siebie – co uważam oczywiście za paskudne): czułem się poniżany i pomiatany. No i oczywiście przeżyłem ogromny ból związany ze stratą najbliższych osób w moim życiu (w tym rozstaniu istotną rolę odegrało też moje, czasami agresywne, zachowanie, nie byłem niewinny). Nie pomagał temu fakt, że jeden z tych wspomnianych wyżej przyjaciół (B.) związał się pod koniec szkoły z pierwszą dziewczyną do której coś czułem (A.). Tamten czas był, przynajmniej do niedawna, moim najgorszym epizodem jeśli chodzi o relacje międzyludzkie.
Minęło kilka lat i zakochałem się w X. (która stała się później moją najbliższą osobą), trafiłem później do szpitala (nie ukrywam, że skumulowany stres związany z kilkukrotnym odrzuceniem mógł odegrać w tym jakąś rolę), gdzie miałem paranoje związane z tym, że oni wszyscy (A., B., X., Y.) knują przeciwko mnie. Ale psychoza minęła, moja relacja z X. zaczęła rozkwitać. No i tutaj zaczyna się nowy wątek z Y., do którego przez wzgląd na przeszłość i niską samoocenę, mieszkając z nim, zacząłem się depresyjnie porównywać (no nie da się ukryć że wiedzie dobre, aktywne życie w przeciwieństwie do mnie) myślę, że to też odegrało w tym wszystkim pewną rolę. A jaka jest jej wersja? Mając świadomość wszystkiego co napisałem powyżej (wielokrotnie wracałem do tych wątków z przeszłości) -mimo tego, że w tym okropnym czasie lękowo-maniakalnym, który nas podzielił, przypominałem jej o tym wszystkim - uważa, że moim zachowaniem kierowała wyłącznie wola kontroli nad nią, że chcę ją zatrzymać dla siebie. Nie jest to prawdą – przez lata naszej znajomości spotykała się z wieloma mężczyznami, wiedziałem, że niektórzy jej się podobają i podejrzewałem, że ich relacja może przejść na ten romantyczny etap. Nigdy nie ingerowałem w jej związki ani z mężczyznami, ani z kobietami (aż do doszło do różnorakich prób związanych z jej relacją z Y.). Co więcej życzyłem jej i na głos i w duchu znalezienia właściwego partnera. Co do moich wiadomości, które były jakie były (co opisałem wcześniej), odniosła się wyłącznie do mojej agresji werbalnej, nie zahaczając w ogóle o treść problemu jaki mam z całą tą sytuacją. Na mój argument, że troska o najbliższą osobę, liczenie się z jej uczuciami jest chyba częścią najbliższej relacji, odparła, że taka odpowiedzialność wykracza poza jej pojęcie przyjaźni. Więc ostatecznie pożegnałem się nią, przepraszając za moje zachowanie w ostatnich dniach i życząc wszystkiego, co dobre (i vice versa). Niestety przez to wszystko czuję jeszcze dodatkowo, że moje życie jest farsą albo komedią pomyłek, a na pewno serią powracających przykrych okoliczności.
Jeśli ktoś przeczytał moje wypociny, dotarł do tego miejsca mam kilka zagadnień, jeśli miałby ktoś ochotę się jakoś odnieść do powyższego:
1. Czy moglibyście coś poradzić jak pozbierać się po kolejnej stracie najbliższej osoby (muzyka, film, książki nie pomagają, raz chce mi się wrzeszczeć, innym razem leżę przez wiele godzin patrząc w sufit)?
2. Jak ćwiczyć samokontrolę jeśli chodzi o agresję (nie chcę, żeby nigdy więcej nie doszło do agresji werbalnej z mojej strony czy w ogóle jakiejkolwiek innej) i napady złości (nic z Internetu mi nie pomagało w tamtym okresie)?
3. Proszę powiedzcie mi, że rzeczywiście jak X. przedstawia, nie ma niczego złego w tym jak postępowała i postępuje. - https://www.psychiatria.pl/forum/zaufanie-bliskosc-bledne-kolo/watek/1519822/1.html#p1519929https://www.psychiatria.pl/forum/zaufanie-bliskosc-bledne-kolo/watek/1519822/1.html Zaufanie, bliskość, błędne koło
człowieku do miłości się zachęca a nie wciska siebie i na dodatek z zaburzaniami psychicznymi,każdy czlowiek jest wolny i ma prawo wyboru to jest normalne ze ucieka się od ludzi zaburzonych TO JEST NORMALNE,ty jednak chcesz wciska siebie i jeszcze do tego szantaż masz szczęście ze i tak ciebie,za to nie zgłosiła
- https://www.psychiatria.pl/forum/zaufanie-bliskosc-bledne-kolo/watek/1519822/1.html#p1519975https://www.psychiatria.pl/forum/zaufanie-bliskosc-bledne-kolo/watek/1519822/1.html Zaufanie, bliskość, błędne koło
Nie uważam, żebym wciskał jej siebie - nasza relacja była dwustronna, ona również się w nią angażowała, dbała o kontakt itd. Nie wymuszam, ani nie zachęcam jej do miłości - w tej relacji chodzi mi wyłącznie o przyjaźń, nawet jeśli była to jedyna kobieta w której byłem zakochany. Wiem, że jesteśmy w innych miejscach w życiu i nie życzyłbym jej siebie jako partnera. Jeśli odnosisz się wyłącznie do epizodu, który opisałem, nie sądzę, żeby zasadnym było oceniać przez jego pryzmat całą naszą dwuletnią relację. Piszesz, że ucieka się od ludzi zaburzonych - czy jednak nie opowiadasz się w ten sposób za stygmatyzacją ludzi z zaburzeniami psychicznymi? Odniosłem wrażenie, jakbyś uważała, że jestem dumny ze swojego zachowania, albo uważam, że jest dla niego jakiekolwiek usprawiedliwienie. Jeśli mowa o tamtej sytuacji uważam, że jak najbardziej słusznym z jej strony byłoby całkowite zerwanie tej znajomości, bo nikt nie zasługuje na takie traktowanie do jakiego doszło w czasie tamtych trzech dni: jest mi za to wstyd i czuję wstręt do siebie, tym bardziej, że latami cierpiałem z powodu przemocy także psychicznej. Będę musiał z tym żyć, póki będę jeszcze chciał żyć. Jeśli chodzi o wolność wyboru to jak najbardziej nie mam prawa żądać od niej niczego, mówić z kim się może spotykać a z kim nie. Po prostu boli mnie jej wybór przez świadomość tych wszystkich czynników tyczących się mnie o których pisałem w poście i wybór ten najprawdopodobniej uniemożliwia naszą dalszą znajomość, a tak samo jak była moją najbliższą osobą, tak - przynajmniej według jej słów - byłem najbliższą osobą dla niej. Gdy doszło do tamtego paskudnego zdarzenia, przemówiłem manią (która pojawiła się po długich stanach lękowych), ale nie zamierzam się tym zasłaniać, bo sam jestem swoją chorobą i w trudnych chwilach manifestuje się w jej ramach, co już we mnie siedzi. Podkreślam jednak, że do tamtego incydentu, nigdy nie wtrącałem się w jej relacje z mężczyznami: tu chodzi o wybór tego konkretnego faceta. I nie pozostaje mi nic innego jak zaakceptować ten wybór, nawet jeśli miałoby przekreślić naszą przyjaźń. Przeprosiłem ją (choć wiem, że żadne "przepraszam" nie wystarczy) i powiedziałem, że cokolwiek zrobi i jakie będzie to miało dla mnie konsekwencje (włącznie ze stratą kontaktu z nią), szczerze życzę jej szczęścia.
- https://www.psychiatria.pl/forum/zaufanie-bliskosc-bledne-kolo/watek/1519822/1.html#p1519984https://www.psychiatria.pl/forum/zaufanie-bliskosc-bledne-kolo/watek/1519822/1.html Zaufanie, bliskość, błędne koło
Jeżeli mogę się odnieść do stygmatyzacji, tylko i wyłącznie nie poruszając Twoich problemów jak nazwiesz coś takiego jak "normalność "...i spojrzenie na Twoje doświadczenie życiowe z perspektywy osoby zdrowej nie zaburzonej,chorej ? Czy nie robisz czegoś podobnego? Masz pretensję,wyrzuty o to że jest zdrowa?(stygmatyzacja)...nie wygląda to tak samo?
Uczymy się przez całe życie
- https://www.psychiatria.pl/forum/zaufanie-bliskosc-bledne-kolo/watek/1519822/1.html#p1519987https://www.psychiatria.pl/forum/zaufanie-bliskosc-bledne-kolo/watek/1519822/1.html Zaufanie, bliskość, błędne koło
Cóż przez długi czas byłem osobą zdrową psychicznie i miałem nawet czas naprawdę dobrego życia - nie przeszkadzało mi to wspierać mojego kolegę - schizofrenika: od kontaktów z jego rodziną, która przez jakiś czas w ogóle ignorowała jego chorobę, załatwienia na uczelni, przynoszenie drobnostek, które mu były potrzebne w szpitalu i w ogóle częste odwiedziny, a był tam długo. Po szpitalu, kiedy z trudem dochodził siebie, poświęcałem mu też dużo czasu i przeszedł z moją pomocą najcięższy okres. Nawiązuję do tego, bo nie byłem nawet jedną z jego bliższych osób, a on - moją. Z jego chorobą łączyło mnie to, że wiedziałem o niej od początku, bo pierwsze objawy zaczęły się u niego pojawiać, gdy wspólnie pracowaliśmy. Po prostu zauważyłem, że nikt nie poświęca mu uwagi, nikt go nie odwiedza, zdecydowana większość ludzi zupełnie się od niego odwróciła (mimo, że mogło się zdawać, że ma zaufane, grono bliskich znajomych i w ogóle był niezwykle popularną osobą) dlatego, że był "świrem", jakby to była śmiertelna choroba zakaźna w rodzaju jakiejś gorączki krwotocznej. Niestety, ale wszyscy ludzie, także zaburzeni psychicznie, potrzebują kontaktu z innymi. Nie uważam, żebym stygmatyzował jakąś osobę, pytając o to czy stygmatyzuje zaburzonych psychicznie. Może stygmatyzować: to jej prawo, nie podoba mi się to, ale ma do tego pełne prawo. A pojęcie "normalności" to nic innego jak szkodliwy konstrukt społeczny wywodzący się z tradycji metafizycznej - jego znaczenie cały czas się zmienia i nadal w czasach w których żyję, wyklucza wielu ludzi. No bo np. dla angielskich kolonizatorów plemię Siuksów wykraczało poza ich pojęcie normalności, czym także usprawiedliwiali swoje ludobójstwa na tym i innych plemionach; jeszcze niedawno, bo niewiele ponad sto lat temu w Europie za nienormalne w wielu kwestiach uważane były kobiety i na tym opierała się ich dyskryminacja i w większości państw nie miały praw wyborczych; ludzie z deformacjami fizycznymi byli regularnie byli linczowali, bo ich ciała nie odpowiadały "normalnemu" wyglądowi człowieka. I przykłady można mnożyć. A pisząc także, że od "zaburzonych się ucieka" sprowadza się osoby z zaburzeniami psychicznymi tylko właśnie do tych "zaburzonych", jakby nie mieli już żadnych innych cech. I jeszcze raz zaznaczę, że nie mam do nikogo pretensji, że nie ma problemów psychicznych, tak samo jak nie mam do nikogo pretensji, że m.in. jest ślepcem, albo, że ktoś jest także wyśmienitym maratończykiem.
- GośćZaloguj się , aby dodać odpowiedź
- zwyczajny - niezwyczajny ból
jak się nie ma przyjaciół - ból po stracie psa jest podwójny...
Forum: Depresja - Takie tam PITU-PITU
Dobra uciekamy Doktorku do innego wątku, bo tamten musi być przejrzysty i klarowny ....
Forum: Kółko wsparcia psychicznego - Konsultowanie a leczenie psychiatryczne.
Witam,Chciałem się zapytać jaka jest różnica pomiędzy...
- Brak pewności siebie, zakłopotanie w życiu codziennym
Hej,Przychodzę tutaj z czymś co mnie całkowicie męczy i utrudnia...